DieRoten.pl
Reklama

Nie ma takiego drugiego klubu jak Bayern

fot. Ł. Skwiot
Reklama

Najtrudniej winę znaleźć u siebie, prawda? Przecież jeśli coś pójdzie nie tak, to wiadomo, że wszyscy są winni, ale nigdy nie ja.

Tekst autorstwa czytelnika dieroten.pl

Grubo ponad dwa lata temu z tego samego założenia wyszedł Pep Guardiola i po porażce w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Porto (3:1 na Stadionie Smoka) całą winę za wtopę zwalił na sztab medyczny Bayernu. Dziś w Monachium nie ma ani Guardioli, ani Muellera-Wohlfahrta. Nie ma też kontuzji?

„Chciałbyś” odpowie od razu każdy fan Bayernu, który na słowo „kontuzja” reaguje ze strachem w oczach i pytaniem: kto tym razem? Wówczas, owego kwietniowego wieczora w Portugalii w szeregach Bayernu zabrakło Ribery’ego, Robbena, Alaby, Schweinsteigera, Martineza i Benatii. Piłkarze na tamten czas absolutnie podstawowi i niezbędni, nie dziwi więc złość w obozie Bawarczyków, że po raz kolejny (!) w kluczowym momencie sezonu do gry niezdolny jest kręgosłup zespołu. Wielu ekspertów podejmowało rękawice i starało się wyjaśnić przyczyny takiego stanu rzeczy oraz to, po której stronie leży wina. W każdej opinii zapewne było ziarno prawdy, w jednej większe, w innej mniejsze, fakty są jednak takie, że problem nie został rozwiązany. Bo i przed meczem z Porto, jak również i po nim (i po odejściu sztabu medycznego) ciągle jest tak samo: przychodzą decydujące mecze i jest trochę bieda. Aha, no i nie, żeby kontuzji nie było wcześniej. Są, to jasne. Ale po prostu w listopadzie są mniej upierdliwe i robią mniej szkody.

Z FC Porto nie było połowy składu, na późniejszym etapie, kiedy Bawarczycy mierzyli się z Barceloną sytuacja była równie dramatyczna (wystarczy wspomnieć, że w pierwszej jedenastce zagrał Bernat i Rafinha, a na ławce siedzieli Weiser i Gaudino). Rok później w półfinale czekało Atletico Madryt, a w Monachium znów łatano zespół „na wariata”. Z przodu brakowało Robbena, a obrona była improwizowana. W kwietniu tego roku wydawało się, że może się w końcu udać, ale niestety znowu się nie udało. Po raz kolejny trzeba było drżeć o los obrońców, a co gorsze, kontuzji doznał zawodnik, który kontuzjowany nie jest nigdy. Jak to wytłumaczyć? Pech? Błąd sztabu? Błąd trenera? Nie trzeba w tym miejscu przypominać lat wcześniejszych, bo i niby po co? Ileż to meczów zaczynało się już na dwa-trzy dni przed pierwszym gwizdkiem, kiedy ważyły się losy występu jakiegoś kluczowego zawodnika? Te niezapomniane godziny i sprawdzanie doniesień z niemieckiej prasy: zagra, nie zagra, może się uda, a może nie. Zaryzykuję stwierdzeniem, że pod tym względem nie ma drugiego takiego klubu jak Bayern.

Latka lecą, sezony mijają, a w Bayernie ciągle rządzi nieśmiertelny duet skrzydłowych, których zdrowie jest kapryśne jak Neymar. I od lat się o tym mówi, od lat wiadomo, że nie będą młodsi, a co za tym idzie i zdrowsi oraz odporniejsi na kontuzje. I od lat nic się w tym względzie nie dzieje. No, nic, to może za duże słowo, ale „niewiele” pasuje już jak ulał. Dlaczego? Wróćmy pamięcią do wspomnianego kwietnia tego roku i dwumeczu z Realem. Ile czasu potrzeba, aby zliczyć wszystkie udane akcje Comana i Costy, czyli zawodników, którzy mieli zostać naturalnymi następcami duetu R&R. Prawda, niewiele. Sam pomysł nie był zły, ba, był świetny! Starsi ciągle grają, a nowe pokolenie już czeka w kolejce, tym bardziej, że wejście do zespołu mieli świetne. Kiedy jednak czar szybko pryska i okazuje się, że bez seniorów ani rusz, a młodzi to jeszcze nie ten kaliber, to chyba był czas, żeby pomyśleć, co z tym fantem zrobić? W Monachium pomyśleli i...nie zrobili nic. Po tym względem również, uważam, że nie ma takiego drugiego klubu jak Bayern. „Życie w Bayernie toczy się od poniedziałku do piątku. Jeśli w środę powiesz zdrowemu Robbenowi, że nie zagra w meczu, bo musi zagrać piłkarz, za którego wyłożyliśmy duże pieniądze, no to będzie wściekły, a wtedy atmosfera przy Saebener Strasse nie będzie zbyt dobra. To samo dotyczy Francka. Ribery wścieka się już, kiedy zmieniasz go zmęczonego po 70 minutach... Atmosfera w klubie jest najważniejsza.” Piłkarze odnoszą kontuzje kostek, łydek, kolan, itp. Może warto byłoby sprawdzać co jakiś czas, czy ludzie u steru nie odnoszą kontuzji głowy? I w tym miejscu od razu sprostowanie: szacunek to zdecydowanie najlepsze słowo, jakie określa mój stosunek do pana Hoenessa. Bez dwóch zdań. I wszystko, co mówi o atmosferze, o Neymarze i pieniądzach za transfery to słowa, pod którymi podpisuję się dwoma rękami. Ale tego o Holendrze i Francuzie nie jestem w stanie objąć rozumem. Toć przykładów ich chimeryczności pod kątem zdrowia było na przestrzeni ostatnich lat całe mnóstwo, czy nie mogą one posłużyć jako przykład, że obrana teraz droga nie jest słuszna? Wściekły Robben? Zły Franck? O czym my w ogóle mówimy?! A co z trenerem, który w piątek dowiaduje się, że któryś nie zagra, bo sobie coś naderwał? A co z kibicami, którzy czytają newsy we wtorek rano, że któryś ma kontuzjowany łokieć, bo grał w tenisa? I w żadnym wypadku nie jestem zwolennikiem zwalniania wyżej wymienionej dwójki, absolutnie! Sam nawoływałem, kiedy pojawiła się w przeszłości opcja kupna Angela Di Marii, na łamach tego portalu, aby tego nie robić, bo to nie „Bayern style”, bo właśnie są R&R, którzy nie mogą zostać po prostu wyrzuceni, bo to kłóciłoby się z bawarską wizją klubu-rodziny. Nie mogą zostać wyrzuceni, ale mogą się pięknie zestarzeć, płynnie i być konsekwentnie zastępowani przez młodszych. No, ale skoro Coman to jeszcze nie ta klasa, a Costa odszedł, to może warto byłoby pomyśleć o kimś nowym, niekoniecznie za góry milionów? Tak, tak, jest James. Ale to nie klasyczny skrzydłowy i...jest kontuzjowany.

Nie ma co lamentować, bo już dziś wiadomo, że „kadra jest kompletna” i składu nikt już nie zasili. Lepiej się skupić na tym, co jest, a jest też nie najgorzej. Tolisso będzie dobrym wzmocnieniem, będzie robił swoje w pomocy. Transfer jak na Bayern rekordowy, więc można i wręcz trzeba spodziewać się klasy. Zagadką była za to dwójka z Hoffenheim. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który na słowa Rudego w wywiadzie przed sezonem, że będzie on walczył o pierwszy skład nie uśmiechnął się szyderczo pod nosem i pomyślał: „jasne, stary”. Póki co, jego postawa jest sporą niespodzianką. Zobaczymy, czy na koniec sezonu jego nazwisko znajdzie się w zestawieniach na najbardziej wartościowe transfery, bo należy pamiętać, że dołączył do Bayernu za darmo, a to jeszcze bardziej podnosi jego rangę i nabija większy respekt ludziom za tą transakcję odpowiedzialnym. Na tej samej zasadzie w Monachium pojawił się Nicklas Suele. Zaryzykuję trzecim i ostatnim już stwierdzeniem: uważam, że ten gość będzie filarem Bayernu Monachium przez kolejne, długie lata. Dobrze spisywał się w barwach „Wieśniaków”, a w spotkaniu z Bawarczykami w poprzednim sezonie spisał się wręcz świetnie. Później wystąpił w Pucharze Konfederacji. Wysoki, silny, twardy zawodnik. To, że będzie groźny przy stałych fragmentach pokazał w meczu inauguracyjnym, ale nie to jest najważniejsze, bo bramkę zawsze ktoś strzeli. Znacznie bardziej istotna będzie jego postawa w defensywie, bo z tym w ostatnich latach były permanentne problemy. A w Suele właśnie widzę lidera tej formacji, być może przyszłego kapitana. Za grubo? Możliwe, ale to miało być ryzykowne stwierdzenie. Stoper w starym, dobrym stylu: piłka może przejść, zawodnik nigdy. Oby tylko zdrowie szło w parze z warunkami fizycznymi, a wtedy już niedługo Hummels i Boateng będą dobierani do niego, a nie odwrotnie.

No właśnie, zdrowie. Ile cię trzeba cenić… Zacząłem od konfliktu hiszpańskiego trenera z niemieckim lekarzem. Konfliktu o zdrowie właśnie. I co z nim? Obu panów już w Monachium nie ma, a problemy ze zdrowiem pozostały. W dalszym ciągu lista zawodników niedostępnych do gry z powodu kontuzji jest długa jak lista zawodników łączonych z Manchesterem United. Rozwiązania nie widać, a do tego, co gorsze, środki zapobiegawcze są lekceważone i pewnie skończą się płaczem w kwietniu. Miał też Hoeness rację mówiąc, że prawdziwa piłka to nie Football Manager. Owszem, nie jest. Jest dużo bardziej skomplikowana. Ale kiedy widzę, że piłkarz z największym ego na świecie potrafi zrozumieć potrzeby zespołu i usiąść pokornie na ławce, kiedy widzę, że ten sam piłkarz, ten z najlepszym zdrowiem na świecie, który swoje ciało otacza kultem, ma w swoim klubie zmienników/zastępców (wkrótce następców?) to nie potrafię zrozumieć kierunku, w którym chcą podążać ludzie zarządzający klubem ze stolicy Bawarii. I znów nadejdzie kwiecień, znów polski Terminator, który gra cały sezon nie zagra akurat w tym jednym meczu, znów zabraknie niewiele, a bezradny kibic z załamaną miną, podpierając głowę lewą ręką, sięgnie po drinka prawą i smutnym głosem wydusi: zdrowie…

ŁUKASZ KAMIŃSKI

Źródło: własne
waskibayern

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...