DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

"Bayern i Hoeness boją się BVB". Legendarny trener ujawnia kulisy hitu

fot. DieRoten.pl

Michael Henke, legendarny asystent, który z Bayernem i BVB wygrywał Ligę Mistrzów, ujawnia kulisy niemieckiego klasyka. Mówi o strachu Uliego Hoeneßa, jego specjalnych sztuczkach i zaskakującej tezie, dlaczego wygrana może być dla Dortmundu... problemem.

Michael Henke nazywany “wiecznym asystentem”, to człowiek, który od środka poznał oba kluby. U boku Ottmara Hitzfelda świętował największe sukcesy, zdobywając Ligę Mistrzów z Borussią Dortmund (1997) i Bayernem Monachium (2001). Przed kolejnym niemieckim klasykiem w sobotę (18:30) Henke w rozmowie z BILD zdradza, dlaczego mimo swojej dominacji rekordowy mistrz Niemiec od lat widzi w Dortmundczykach realne zagrożenie, jakim trikiem Uli Hoeness dawniej motywował drużynę przed meczami z BVB, i dlaczego sądzi, że zwycięstwo w sobotę może paradoksalnie postawić zespół Niko Kovaca w trudnej sytuacji.

REKLAMA

BILD: Panie Henke, czy mecz Bayernu z Borussią Dortmund rzeczywiście wciąż jest największym spotkaniem w niemieckim futbolu?

Michael Henke: Tak. Ostatnio sportowo największym rywalem Bayernu był co prawda Leverkusen, bo BVB był zbyt niestabilny, żeby przez dłuższy czas dotrzymać kroku. Ale największy strach – tak Bayern, jak i Uli Hoeness – wciąż mają przed Dortmundem. Za naszych czasów i później za Jürgena Kloppa widać było, jaką potęgę może rozwinąć ta maszyna, gdy cała społeczność i kibice ruszą razem. To mogło być groźne dla dominującej pozycji Bayernu. Takiej siły nie mają ani Leverkusen, ani Lipsk – mimo że robią dobrą robotę i dysponują dużymi finansami.

Jak ten strach przejawiał się za pańskich czasów w Monachium?

Uli, który był wtedy menedżerem, często przed meczami z BVB ogłaszał podwójne premie. Przy dzisiejszych milionowych pensjach pewnie nie miałoby to już większego efektu, gdyby obiecywał 20 tysięcy euro więcej. Dziś w Bayernie motywuje się zawodników raczej dodatkowymi dniami wolnymi. Ale wtedy takie premie były naprawdę dużym bodźcem, bo piłkarze zarabiali znacznie mniej. To jeszcze mocniej podkreślało znaczenie meczu i skalę tej rywalizacji.

Mimo tej rywalizacji, po wielkich sukcesach w Dortmundzie w 1998 roku pan i Hitzfeld przenieśliście się do Monachium…

Do tego mogło w ogóle nie dojść. Bo wcześniej, zaraz po zdobyciu Ligi Mistrzów w 1997 roku, mieliśmy też ofertę od Realu Madryt. Ja byłem zachwycony! Ale Ottmar był wtedy zmęczony trenowaniem. Dlatego przyjął najpierw stanowisko dyrektora sportowego, które zaoferowano mu w Dortmundzie. Rok później przyszło zaproszenie z Monachium – i to przyjęliśmy. Choć dla mnie to nie było proste.

Dlaczego?

Pochodzę z Nadrenii Północnej-Westfalii i po tylu latach pracy w BVB byłem bardzo związany z tym klubem. Moje dzieci spały nawet w pościeli z herbem Borussii. Ale mimo tego z zawodowej ambicji zdecydowaliśmy się na przejście, bo wiedzieliśmy, że w Monachium możemy osiągnąć jeszcze więcej. Bayern wtedy – i dziś także – to po prostu kolejny, największy możliwy krok w Niemczech.

Czy między tymi klubami istnieją duże różnice?

REKLAMA

Z punktu widzenia sztabu trenerskiego największą różnicą jest to, że w Bayernie zdecydowanie więcej wielkich nazwisk ma głos – tak jak do dziś Uli Hoeness czy Karl-Heinz Rummenigge. A za naszych czasów był jeszcze Franz Beckenbauer. To oczywiście oznacza wiele dodatkowych dyskusji – nie tylko w mediach, ale i wewnątrz klubu. Dla mnie i dla Ottmara było to zupełnie nowe doświadczenie, bo w Dortmundzie wszystko omawiało się w znacznie mniejszym gronie.

Wpływ Hoenessa na drużynę jest dziś często dyskutowany. Jak pan to wspomina?

Wtedy Uli był jeszcze znacznie bliżej zespołu! Siedział na ławce, jeździł z nami autobusem drużyny, jadał wspólne posiłki. Oczywiście zawsze wyrażał swoje zdanie – jeśli trzeba było, bardzo emocjonalnie dyskutował, a czasem mówił ostatnie słowo. W końcu był oficjalnie szefem. My jednak dobrze sobie z tym radziliśmy.

W jaki sposób to działało?

Z mojego punktu widzenia było tu kilka kluczowych rzeczy: jako trenerzy nigdy publicznie nie reagowaliśmy na wypowiedzi przełożonych, najwyżej omawialiśmy to wewnętrznie. To działało dobrze, bo bliska komunikacja z szefem zawsze pomaga – szczególnie, gdy chodzi o rady od kogoś takiego jak Uli. On zawsze chciał najlepiej dla Bayernu. Równie ważne było jednak to, że nigdy nie podważał autorytetu trenera przed zawodnikami. Nigdy nie dawał im odczuć, że decyzje sportowe czy dyscyplinarne mogą zapadać ponad głową Hitzfelda.

W przypadku obecnego trenera, Vincenta Kompany’ego, wygląda to podobnie.

Bardzo mi się podoba to, co Kompany robi. Wniósł do drużyny pracowitość i głód sukcesu – zespół biega i walczy dużo więcej niż w poprzednich latach. Kompany emanuje też spokojem, który dobrze wpływa na cały klub. Moim zdaniem wynika to z tego, że robi jedną rzecz zupełnie inaczej niż Tuchel i Nagelsmann.

A mianowicie?

Skupia się tylko na swojej pracy jako trener, przynajmniej publicznie nie wtrąca się w inne kwestie. I znów pozwala, by zawodnicy byli w centrum uwagi. Piłkarze to lubią – chcą być gwiazdami. Za Tuchela i Nagelsmanna bardzo często mówiono głównie o trenerze. Wrażenie było takie, że to oni – a nie drużyna – odpowiadają za zwycięstwa i porażki. Teraz jest inaczej. To motywuje zawodników i sprawia, że biorą większą odpowiedzialność.

Bayern wygrał dziesięć pierwszych meczów sezonu. Czy możliwe jest mistrzostwo bez porażki?

REKLAMA

Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jeśli – jak zwykle – Bayern będzie walczył o tytuły we wszystkich rozgrywkach aż do końca, będzie musiał rotować składem. Kadra ma ogromną jakość, ale nie jest na tyle szeroka, by wciąż zmieniać skład i nie przegrać ani jednego meczu ligowego. Poza tym zawsze pojawia się ryzyko kontuzji kluczowych graczy, których trudno zastąpić – jak teraz Musialę czy Daviesa. Wszystko musiałoby się idealnie ułożyć, by zakończyli sezon bez porażki.

Jak ocenia pan szanse Borussii w sobotnim meczu?

W obecnej formie Bayern jest dla mnie faworytem. Ale Niko Kovac tak ustabilizował Dortmund, że w dobrym dniu mogą zdobyć punkty. Zrobił zespół bardziej zdyscyplinowany, dał mu konkretne wskazówki. Myślę, że jego surowość przywróciła piłkarzom pewność siebie, której wcześniej brakowało. Jeśli BVB naprawdę wygra w Monachium, widzę jednak pewne ryzyko.

Jakie? 

Że niektórzy gracze po takim zwycięstwie mogliby trochę odpuścić ciężką pracę, bo w tabeli zobaczyliby siebie na równi z Bayernem. To byłby ogromny błąd! Prawda jest taka, że Bayern ma nie tylko wyższą jakość indywidualną, ale jest też dalej w swoim rozwoju jako drużyna niż BVB. I mecz w sobotę niczego tu nie zmieni. W przypadku wygranej Niko miałby trudne zadanie, by wpoić swojemu zespołowi, mimo bardzo dobrego startu w lidze, że musi dalej pracować tak samo ciężko jak dotychczas. To często nie udawało się jego poprzednikom. Jeśli mu się to uda, mecz z Bayernem może być też pozytywnym punktem zwrotnym – nie dlatego, że Bayern się załamie, ale dlatego, że BVB wreszcie pokazałoby regularność. A tylko w ten sposób możemy mieć emocjonującą walkę o mistrzostwo.

Źródło: Bild
KamilM

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...