DieRoten.pl
Reklama

Wywiad z Jurgenem Klinsmannem

fot.
Reklama

Jürgen Klinsmann zamknął definitywnie rozdział swojej kariery zwany „FC Bayern Monachium” będąc trenerem Gwiazdy Południa przeżył swoje wzloty i upadki, jednak z całą pewnością nie może powiedzieć, że spełnił się w roli trenera drużyny klubowej. Dziś, gdy od jego zwolnienia minęło przeszło pół roku były napastnik klasy światowej mówi o swojej pracy w Monachium chłodnym okiem. Jednym z jego wniosków jest wskazanie Uliego Hoeneßa jako współwinnego porażki.

Wywiad z Jürgenem Klinsmannem dla FAZ.net

FAZ: Z jakimi wspomnieniami i doświadczeniami w bagażu wraca Pan do USA?
Jürgen Klinsmann:
Wracam z prawdziwym skarbem w postaci doświadczeń, które składają się z rzeczy, z którymi musiałem się skonfrontować po moim zwolnieniu. Dziś już wiem, czemu nie udało mi się zrealizować kilku rzeczy, które postawiłem sobie za cel w Bayernie. Możliwe, że w dalszym ciągu są one nieosiągalne. Takie doświadczenia pomogą mi bardzo w planowaniu przyszłości. Dziś już wiem na co trzeba zwracać szczególną uwagę. Tu chodzi o interakcję z ludźmi będącymi najbliższym otoczeniem drużyny, jak i z samą drużyną. Tak naprawdę jednak ważne jest też zrozumienie funkcjonowania struktur tak wielkiego klubu jak Bayern.

 

Jak mamy to konkretnie zrozumieć?
Ludzi można podzielić na dwie grupy. Jedni są pełni rządzy ciągłego poprawiania własnej osoby, a drudzy są przekonani, że musza bronić osiągniętego statusu. Po angielsku mówi się na to „growth mindset” lub „fixed mindset”. W języku niemieckim nie ma to ekwiwalencji. W Bayernie w tych stosunkach doszedłem do granic moich możliwości. Zbyt wiele sił poświęciłem na wzburzenie stanu posiadania i zerwaniu go do, zamiast na spokojne rozwijanie drużyny. W Bayernie zetknąłem się z ludźmi, którzy rozumują całkowicie inaczej niż ja. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że doszło do rozstania.

 

W weekend nagłówki gazet na Pański temat brzmiały: „Klinsmann znów rozrabia”, ponieważ krytykował Pan poczynania Liverpoolu. W Anglii odbiera się to jako rodzaj auto promocji.
Nigdy w moim życiu nie wysyłałem listów motywacyjnych. W dyskusji na temat meczu Liverpool – Florencja powiedziałem jedynie, że The Reds są za bardzo zależni od Fernando Torresa i Stevena Gerrarda. Rafael Benitez odebrał te słowa jako krytykę.

 

Na jego kontrę długo czekać nie trzeba było. Powiedział, że jest Pan wspaniałym trener z okazałym bilansem. Dodał, że słysząc Pana w TV wyłącza głos. Jak widać wśród kolegów po fachu nic nie puszcza się płazem.
To, co w dyskusji z Greame Souness było sednem tyczy się gry wszystkich klubów i wszystkich reprezentacji narodowych. Padło pytanie, czy istnieje proces rozwoju. W Liverpoolu ewidentnie go obecnie brakuje. W pozostałych kwestiach się nie wypowiadałem.

 

Czemu po zwolnieniu z posady trenera Bayernu nie przyjął Pan jeszcze nowej oferty?
Dla mnie Bayern był wyzwaniem przez duże „W”. Chciałem w Bayernie przeforsować to, co w dalszym ciągu jest możliwe. Wpakowałem w to tyle energii, tyle zaangażowania, jednak musiałem zrozumieć, że to nie jest rodzaj pracy, który jest akceptowany. Musiałem do przełknąć. Nadeszła chwila, w której byłem zmuszony myśleć o rodzinę. Przecież nie mogliśmy skakać z kwiatka na kwiatek. To, że nie zdecydowałem się na przejęcie klubu z Bundesligi nie jest ciosem w nią samą, a raczej następstwem naszej decyzji o chęci życia w USA. W wielu płaszczyznach nasza liga jest wspaniała. Infrastruktura i stadiony są najlepsze na świecie.

 

Po MŚ zrezygnował Pan, bo chciał Pan więcej czasu poświęcać rodzinie. Jak brzmią wasze dzisiejsze priorytety.
Priorytetem była i jest rodzina. To nie zmieniło się nawet podczas półtorarocznego pobyty w Monachium. Zdobyliśmy tu wspaniałe doświadczenia życiowe, a nasze dzieci nauczyły się niemieckiego. To głownie za ich sprawą zostaliśmy na dłużej w Niemczech, bo chcieliśmy, żeby do Kalifornii zabrali jak najwięcej wspomnieć. W Monachium było im bardzo dobrze, jednak w Kalifornii czuja się jeszcze lepiej. To tam się wychowali.

 

Jakie cele zawodowe pragnie Pan zrealizować w USA? Przecież tam w grę wchodzi tylko praca w roli selekcjonera.
Pewne opcje już były i zapewne jeszcze powrócą. Wyjeżdżam z przekonaniem, że kiedyś rozpocznę nowy rozdział. To, czy będzie to w Europie, Ameryce Południowej czy Północnej jest dla mnie sprawą nieistotną, tak samo jak fakt, czy będzie to klub czy też reprezentacja. Na pewno chcę zostać w piłce nożnej. W Reprezentacji i w Bayernie wyrobiła się we mnie radość z pracy z młodymi ludźmi. Mój warsztat pracy mogę jeszcze w wielu kwestiach poprawić.

 

Nie ma Pan dość reform?
Nie chodzi o reformy. Proszę spojrzeć na dzisiejszych piłkarzy: oni nie są wyszkoleni na bycie profesjonalnymi piłkarzami. Są wyszkoleni na bycie jedynie piłkarzami, którzy tak naprawdę nie wiedząc jak się prowadzić w świecie profesjonalnej piłki. W Bayernie i reprezentacji próbowaliśmy to już zmieniać, wprowadzaliśmy: psychologa drużynowego, proponowaliśmy kursy rozwoju zawodowego, kursy medialne, wykłady osób zajmujących się kierownictwem, lekcje języków obcych oraz naukę obsługi komputera. Myślę, że w tej  materii dopiero zaczęliśmy raczkować. Piłkarze są teraz konfrontowani z gigantyczną różnorodnością mediów będąc zarazem pożywką dla nich. Dodać należy, że oni są obecnie zasypywani pieniędzmi. Nie każdy potrafi sobie z czymś takim radzić. Ich doradcy, wcale nie reprezentują ich interesów, a swoje własne. Wielu przyjaciół to jedynie pochlebcy, a przecież obcowanie z bliskimi jest tym, co kształtuje to, co uwydatniamy publicznie. Ostatnio zauważyłem, że wielu piłkarzy motywuje tyko to, co pojawia się o nich w prasie. Nawet nie myślą o tym, by samemu coś zdziałać, żeby dalej się rozwijać. W obliczu ponownej próby nakierowania go na dążenie do własnego rozwoju trafiamy wtedy na potężny opór. Możliwe, iż nie do pokonania.

 

Wizja arcy-pesymistyczna.
Moje słowa, że: „każdego piłkarza chcę codziennie trochę poprawić”, obróciły się przeciwko mnie. Źle się wyraziłem. Trener może tylko pomoc piłkarzowi i nigdy nic za niego nie zrobi. Chęć awansu musi pochodzić od źródła, czyli nas samych, bo to my decydujemy o tym, jakimi się staniemy. Trzeba zadać sobie pytania: Co zrobię jutro? Jak chcę się rozwijać? Gdzie chcę być za pięć lat? Pytaniem nie jest: Gdzie chce mnie widzieć za pięć lat opinia publiczna? To, że wielu piłkarzy nie wie czego pragnie, jest problemem nie tylko w Niemczech. Z kim by się nie rozmawiało, czy to w Anglii, czy Hiszpanii wnioski będą takie same.

 

Niemiecka scena piłkarska po śmierci Roberta Enke pokazała się z refleksyjnej strony. Czy to Pana przekonało?
Wielkim problemem Roberta było to, że obawiał się, że ludzie zobaczą jego problemy. Jednak, gdy nie jesteś dostatecznie silny psychicznie, takie myśli z czasem zapędza cie w kozi róg. To nie jest jednak domena piłki nożnej. Za dużo ludzi marnuje czas na rozmyślanie o tym, co o nich myślą ich sąsiedzi, przyjaciele czy osoby trzecie. To problem całego społeczeństwa. Dziś utrzymanie piłkarza w harmonii jest potwornie ciężkie, w sensie żeby zachował poczucie realizmu, by stał twardo na własnych nogach. To nie zarzut. Piłkarze są po prostu przytłoczeni. Oto konsekwencje ostatnich 10 lat i dramatycznej zmiany w świecie piłkarskim. Piłkarze praktycznie nie są w stanie powiedzieć, na czym im zależy.

 

Wielu mówi dziś o Panu: „no tak, Klinsmann jako trener Reprezentacji radził sobie świetnie, jednak jako trener klubowy nie bardzo”. Czy to Pana denerwuje?
Nie, bo właśnie ci ludzie wcale nie wiedzą co stało się w Bayernie. Sam przyleciałem do Niemiec z naiwnymi myślami i z niesamowitą radością na czekającą mnie pracę, na budowę własnej filozofii gry i stworzenie drużyny grającej atrakcyjnie, szybko tryskającej radością z gry. Tak właściwie nie ma większej różnicy w prowadzeniu reprezentacji czy klubu. Zawsze kluczowym elementem jest kompozycja.

 

Sprzeciw: W reprezentacji był Pan kimś na zasadzie Przewodniczącego Rady Nadzorczej, a w Bayernie kierował Pan jedynie działem sportowym – po powrocie do Niemiec dodatkowo uzależnił się Pan.
To było jedną z lekcji, że podczas pracy w Bayernie nie miałem tej swobody pracy jak w DBF. Nie mogłem przeforsować swojego zdania. W klubie Bundesligi jesteś pracownikiem Zarządu i nie masz takiej wolności jak w DFB. Felix Magath wyciągnął swoje wnioski z pracy w Monachium i nie chce już pracować w klubie mając nad sobą managera. Teraz to rozumiem.

 

Czy taki model jest też dla Pana optymalny?
Myślę, że jest wiele modeli dla odpowiedzialności sportowej. W Hoffenheim na przykład Ralf Rangnick jest trenerem, a Bernhard Peters koncepcyjnym trenerem sportowym. Ich posady nie łączą się w momencie niepowodzenia. Kompetencje są jasne i nie pokrywające się na płaszczyźnie sportowej. Jednak gdy manager siedzi na ławce mając bardzo silny wpływ na drużynę, gdy prowadzi z nimi rozmowy, gdy towarzyszy na obozach przygotowawczych, gdy ma we wszystko wgląd…

 

… jak Uli Hoeneß do tego sezonu i Christian Nerlinger obecnie…
... tu nie chodzi o nazwiska, a o struktury. Gdy w takiej konstelacji dojdzie do niepowodzenia, a wnioskiem jest wyciągnięcie konsekwencji w postaci zwolnienia, to klub opuścić powinni obaj. Wiem, że w Bundeslidze trwają ostre dyskusje na temat optymalnego układu. Nie ma jednak jednego patentu. Dla mnie wzorem w Niemczech jest Hoffenheim, jeśli oczywiście mowa o kontynuowanym rozwoju. Ten model działa – oczywiście i tu są wzloty i upadki, to normalny stan. Ciekawie się ogląda w Bundeslidze, jak niektóre kluby chcą pójść otwartymi i jasnymi ścieżkami, jakby na przekór istniejącym układom. Nie wolno zapomnieć, że mowa tu o klubach z ponad 100 letnią tradycją, w których wielu wyrobiło sobie pozycje. W takim układzie jest co chronić.

 

Jaki klub obecnie w Niemczech znajduje się, Pana zdaniem, na drodze przemiany?
W Bundeslidze decydującym faktorem jest wygrana bądź porażka, nikt nie patrzy na rozwój. Rozwój może brnąć w dobrą stronę nawet, jeśli nie ma sukcesów. Klub, będący na 10 miejscu i tak mógł obrać dobra drogę rozwoju. Przykładami mogą być HSV, Leverkusen czy Werder, które grają ofensywna piłkę. Czasem takie nastawienie powoduje straty, jednak trzeba się z nimi liczyć. Długoterminowa praca Thomasa Schaafa jest imponująca.

 

Jak patrzy Pan w chwili obecnej na Bayern, gdy klub ten wygrywa najpierw 4:1 z Juve, a później 5:1 z Bochum.
Z dystansem. Pewnie, że znam większość piłkarzy. Patrząc z boku łatwo się ocenia. Cieszę się widząc grę Bayernu w TV, tak samo, jak oglądając inne drużyny - nic ponad to.

 

Podczas Pańskiej pracy w Reprezentacji zbudował Pan świetne stosunki z Panią Kanclerz. Ona jak na razie pokonała każdy kryzys. Może warto było spytać ja o rade?
Po moim zwolnieniu mięliśmy okazje się spotkać. Opowiedziałem jej moja historię. Dla niej było to interesujące. Tylko: ja nie byłem już stanie przejść żadnego kryzysu (śmiech). Zostałem już zwolniony.

 

Co weźmie Pan na drogę do Ameryki?
Wezmę doświadczenia z Monachium. Będę patrzył w przyszłość chcą sprostać nowym wyzwaniom.

 

Źródło: faz.net

 

Źródło:
kornkage

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...