DieRoten.pl
Reklama

Real przegrał przez El Clasico? Bez wątpienia

fot. J. Laskowski / G. Stach
Reklama

Wyniesienie Gran Derbi do rangi równej finałowi mistrzostw świata jest jednym z głównych sukcesów Barcelony i Realu. Teraz, zwłaszcza w przypadku Królewskich, stało się też przyczyną ich rozpaczy.
Od czasu, kiedy w Madrycie pojawił się trenerski geniusz Jose Mourinho, któremu przyświecał jeden wzniosły cel - detronizacja Barcelony - wydawało się, że rywalizacja hiszpańskich potęg jest zarazem walką o panowanie w całej Europie. Tak się akurat zdarzyło, że poprzedni sezon potwierdził tę tezę. Zaczął się od kompromitującej manity, ale później mieliśmy szereg bardziej wyrównanych bitew na śmierć i życie. Realowi udało się wydrzeć Puchar Króla, natomiast zwycięstwo Blaugrany w półfinale Champions League z góry ustawiło ją w roli faworyta decydującego meczu. Fani futbolu mieli graniczące z pewnością przekonanie, że gdyby to Blancos znaleźli się w finale, pokonanie Manchesteru nie stanowiłoby dla nich problemu - w końcu mieliby na rozkładzie Barcę, a jakie może być większe wyzwanie?


Obecny sezon to intensywne podsycanie tych nastrojów, podkreślanie na każdym kroku, że lepszy w El Clasico oznacza najlepszy w Europie. Kiedy okazało się, że półfinał Ligi Mistrzów zaprowadzi Królewskich do Monachium, a Blaugranę do Londynu, kibice byli wniebowzięci. Delektowali się wspaniałymi osiągnięciami liderów Primera Division, porównywali imponujące statystyki czołowych zawodników, zachłystywali potęgą gwiazdorskiego kolektywu - słowem szykowali się na oczywisty, hiszpański finał. Faworyta miało wyłonić sobotnie Gran Derbi. Po raz pierwszy od dawna na terenie przeciwnika tryumfowali Królewscy. Poza powiększeniem przewagi punktowej nad odwiecznym rywalem w rodzimej lidze, główną korzyścią z tego zwycięstwa miała być przewaga psychiczna w najważniejszym meczu Champions League.


I tak cały piłkarski świat zaczął odliczać dni do 19 maja. Czy przegrana Barcelony z Realem to był wypadek przy pracy? Czy na Allianz Arena Cristiano i spółka udowodnią, że karta odwróciła się na stałe? Coraz częstsze były głosy, że to początek ery Realu, dla którego Puchar Europy miał być pierwszym trofeum z wielu. Ich rewanż z Monachijczykami traktowano jako zwykłą formalność.
Kiedy we wtorek wieczorem Chelsea wyszarpała Barcelonie awans, wszystko stało się jasne. Zmierzch drużyny Guardioli był równoznaczny z rozpoczęciem przez Królewskich wielkiego pochodu od tytułu do tytułu. Nawet w czasie meczu z Bayernem na Santiago Bernabeu redaktor Roman Kołtoń snuł wizję galaktycznego Realu, który po zdobyciu Pucharu Mistrzów zgarnie Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata. To, że Madrytczycy wciąż toczyli rywalizację ze swoim arcywrogiem, w niczym nie przeszkadzało. Chyba nikt nie odprawiał Królewskich z rozgrywek tak często, jak robili to Bawarczycy. Ale tym razem nie ma o tym mowy, to wykluczone, przecież Real to Galacticos, pokonał samą Barcelonę, złapał Pana Boga za nogi.

Chyba sami zawodnicy w białych koszulkach uwierzyli, że pokonanie Barcelony to największy sukces, jaki można osiągnąć. Stąd ich przerażone miny, kiedy nagle, w trakcie trwania półfinałowego rewanżu, zaczęli sobie uświadamiać, że ich wygrana w wewnątrzhiszpańskiej potyczce mało obchodzi gości z Niemiec. Gran Derbi, jakkolwiek prestiżowe i efektowne, dają tylko 3 punkty w ligowej tabeli, nie więcej ani nie mniej niż mecz z zamykającym stawkę outsiderem. Mecz, którego wagą jest awans do finału Champions League to coś znacznie większego, obojętnie jaki team stanąłby naprzeciwko. Real był jak mistrz długiego dystansu, który przez całą trasę, walcząc na łokcie i kopniaki, ścierał się ze swoim największym oponentem. Gdy w końcu udało mu się odskoczyć, poczuł taką ulgę, jakby właśnie przekroczył jako pierwszy linię mety. Tymczasem zza jego pleców powoli wyłaniają się inni biegacze i wyprzedzają go. Chwilowe upojenie zdystansowaniem znienawidzonego rywala zaczyna przeradzać się w obawę, że może to nie wystarczyć do końcowego sukcesu.


Sobotnia wygrana w El Clasico nie miała żadnego rzeczywistego znaczenia dla losów Realu w Champions League, , nie przygotowała ich na nadchodzące starcia, bo to zupełnie odrębne rozgrywki. Ta wygrana jednak niebezpiecznie uspokoiła Blancos, stworzyła ułudę, że najtrudniejsze zadanie zostało wykonane, że teraz nie spotka ich już nic aż tak wymagającego. Bayern wybudził Hiszpanów ze snów o potędze. W pomeczowej żałobie nie chodzi o samą porażkę. Kibice są w szoku, bo era Realu dobiegła końca, zanim na dobre się zaczęła. Królewscy byli na szczycie 4 dni. Tak się przynajmniej wszystkim wydawało. Bawarczycy wiedzieli, że od prawdziwego szczytu dzieli ich jeszcze parę stopni, i wspięli się na nie po plecach zdruzgotanych graczy Realu. Przywrócili normalny układ rzeczy - miano najlepszej należy się tej drużynie, która zdobędzie Puchar Mistrzów. Nie tej, która wygra Gran Derbi, choćby pobiła w lidze nie wiadomo jakie rekordy. One na arenie międzynarodowej są bez znaczenia.

Czy za rok w finale zobaczymy ostatecznie Real i Barcę, tak jak chce tego większość dziennikarzy i kibiców? Być może. Jednak aby Hiszpanie na to zasłużyli, muszą najpierw udowodnić swoją wyższość nad całym szeregiem europejskich drużyn, nie tylko nad krajowym konkurentem. Dziś cieszą się fani w Niemczech i w Anglii. Tam od początku wiedzieli, co jest głównym celem w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach – zwycięstwo w finale, obojętnie z kim.

 

Andrzej Baranowski

Źródło:
maciekk

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...