DieRoten.pl
Reklama

Z obozu dla uchodźców na sam szczyt

fot. J. Laskowski / G. Stach
Reklama

Tak pokrótce można opisać sytuację Juliusa Doe Daviesa. Życie młodego chłopaka z Sierra Leone było koszmarem. Zrobiło się o nim głośno w Australii, kiedy miejscowy związek piłkarski zaczął zabiegać o jego naturalizację. Wtedy też historię nastoletniego pomocnika Bayernu Monachium poznali ludzie w całym kraju.

Jego pierwszym prawdziwym domem była Australia, choć urodził się w Afryce. W ogarniętym wojną o diamenty Sierra Leone stracił rodziców. Wraz ze starszą siostrą Olive, wylądował w obozie dla uchodźców w sąsiedniej Gwinei. Stamtąd udało im się wyrwać i wyjechać do Australii. Dorastał na osiedlu w miasteczku Tuart Hill, w zachodniej części kraju. Nie raz brakowało mu na rachunki, autobus. Wieczory spędzał w świetle świeczek, ponieważ Olive brakowało na zapłacenie za prąd.

Jego paszportem był futbol. Rzadko pojawiał się w szkole, a jego oceny były beznadziejne. Częściej można było spotkać go w parku, gdzie z zapałem kopał piłkę. Tam też dostrzegł go Mauro - trener lokalnej drużyny piłkarskiej, który zaopiekował się jego rodziną, m.in. płacąc za warzywa na obiad. Zapisał go też do drużyny Inglewood United. Pogłoska o utalentowanym chłopaku rozeszła się bardzo szybko. Niedługo później przyszło powołanie do drużyny stanowej, na mistrzostwa kraju w Coffs Harbour. Tam zachwycał szybkością, siłą i panowaniem nad piłką. Później przyszło powołanie do reprezentacji Australii U-17, z którą pojechał na eliminacje Mistrzostw Świata. Na miejscu czekało na niego wielkie rozczarowanie - Davies nie miał prawa reprezentować swojej nowej ojczyzny.

"Ja tylko chciałem grać, byłem gotowy, mentalnie nastawiony" - żalił się Julius - "Byłem zawiedziony, że Australia nie postarała się o mnie mocniej".

Załamany wrócił do Perth, gdzie przez chwilę znów się zagubił. Ale nie na długo. Odnalazła go firma z Sydney zajmująca się managementem - Ultramanagement Sports. Buddy Farah, były gracz NSL, zaczął szlifować jego talent. To od niego Davies dostał pierwszą parę długich spodni.

Olive zaczęła rozumieć co się dzieje. Podobnie jak Julius i ich starszy kuzyn - Samuel Sopron. Razem postawili wszystko na jedną kartę i wyjechali do Europy. Ich marzenie spełniło się nawet bardziej, niż mogli przeczuwać.

W 2009. roku Julius Davies podpisał pięcioletni kontrakt z Bayernem Monachium. Mając 15-lat trafił pod skrzydła Stefana Beckenbauera (syna Kaisera). Czasem pojawiał się też na treningach drużyny U-17, prowadzonej przez Mehmeta Scholla, a w każdy poniedziałek trenował z najbardziej obiecującymi juniorami w szkółce FCBM. Zdarzało się też, że mógł doskonalić się pod okiem Hermana Gerlanda. Pewnego razu, podszedł do niego Martin Demichelis, chwaląc słowami "dobrze, dobrze". Wszystko układało się jak w marzeniach.

Bayern nie toleruje wagarów, więc Julius wrócił do szkoły. Wszystko działało jak w zegarku. Największym problemem okazał się... śnieg. Ciężko było doliczyć się ile warstw ubrań miał na sobie Davies podczas pierwszego treningu w zimowej aurze, który był jego pierwszym kontaktem ze śniegiem.

"Tęsknię za Perth, plażami, pogodą" - przyznał wtedy młodzieniec.

Ale i przez to musiał przebrnąć. Kiedy tylko przychodziły wątpliwości, to patrzył na swoje nogi, pełne blizn po graniu na bosaka na wyschniętym boisku w Gwinei. Te blizny są dla niego symbolem trudnej przeszłości.

"Czasem nie okazuję zbyt wiele emocji. Buddy dziwi mi się, dlaczego nie wyglądam na bardzo podekscytowanego tym, że gram dla Bayernu Monachium" - zdradza Davies - "Jednak w środku, wiem jaka to dla mnie szansa. Jestem tak zmotywowany przez moją przeszłość. Dostałem od życia wybór - zrobić karierę piłkarską. To wszystko co mam, więc muszę sprawić, żeby tak się stało".

Jak będzie - czas pokaże. Świat futbolu to trudny biznes. Julius jest jednak pewien, że musi odpłacić się Australii za przyjęcie go jako odrzutka i diametralną zmianę jego życia.

"Nikt nie ma pojęcia co będzie w przyszłości, ale z przyjemnością zagrałbym pewnego dnia dla Socceroos" - przekonuje nastolatek.

Przepisy FIFA zabraniają mu jednak tego, ponieważ za krótko mieszkał w tym kraju. Co ciekawe, zabraniają mu one też gry w barwach każdego innego kraju.

"Nie rozumiem tego" - mówi rozczarowany Bawarczyk - "Chodziłem do szkoły średniej w Australii, są tam moi przyjaciele, mój dom tam jest. Tęsknię za tym tak bardzo, że nie jesteście w stanie sobie tego wyobrazić. Zasady mówią, że nie mogę grać ani dla nich, ani dla nikogo innego".

Przepisy z 2008. roku są jasne - zawodnik musi mieszkać w konkretnym kraju przez 5 lat, zanim ukończy 18. rok życia, aby móc reprezentować jego barwy. Brakuje jedynie roku...

"Każdy zawodnik marzy o założeniu koszulki swojego kraju, a ja nie jestem inny" - dodaje Julius - "To sprawiłoby mi olbrzymią radość, myślę, że jestem wystarczająco dobry".

Australijski związek piłkarski nie składa broni.

"Będziemy próbować, choć wydaje się, że każda metoda przynosi negatywną odpowiedź" - mówi John Boultbee, członek związku piłkarskiego "Kiedy starasz się o kontakt z federacjami w takich miejscach jak Sierra Leone, żeby potwierdzić, że nasz zawodnik nigdy dla nich nie zagrał, nawet w przypadku gdy opuścił kraj jako dziecko, to niewyobrażalnie trudne zadanie. Jednak wciąż wierzymy, że wszystko pójdzie po naszej myśli".

Okrutną ironią jest fakt, że wszystkiemu winne są międzynarodowe prawa, które miały zapobiegać wykorzystywaniu utalentowanych dzieci.

Źródło:
zachar

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...