Wydawało się, że Leroy Sane już na dniach podpisze nową umowę z "Die Roten". Tymczase, zupełnie niespodziewanie zmienił agenta i wszystko wróciło do punkty wyjścia. Co doprowadziło do takiej sytuacji?
Wydawało się, że sprawa nowego kontraktu Leroy’a Sane w Bayernie Monachium jest już niemal zamknięta. Obie strony były dogadane, zawodnik miał podpisać trzyletnią umowę do 2028 roku. Wyraźna obniżka wynagrodzenia i brak premii za podpisanie: na to miało przystać dotychczasowe otoczenie zawodnika z agencji “11Wins”.
Tymczasem, podczas wewnętrznego spotkania zespołu w nocy z soboty na niedzielę, Sane osobiście poinformował władze klubu, że zmienia agenta. Nowym przedstawicielem zawodnika został Pini Zahavi - postać dobrze znana w piłkarskim świecie i niejednokrotnie wzbudzająca kontrowersje. W Bayernie zapanowało…zaskoczenie.
Według informacji “Sky”, powodem tej decyzji była niezadowalająca oferta, a konkretnie brak premii za podpis, jaką wcześniej otrzymali choćby Alphonso Davies czy Jamal Musiala. Sané miał uznać, że przy rezygnacji z części wynagrodzenia taka premia powinna być jednak wypłacona. Dla porównania, Davies miał otrzymać za podpisanie nowej umowy 20 milionów euro.
Pomimo tego, niemiecki skrzydłowy wciąż nie wyklucza pozostania w Monachium. Jeśli klub spełni jego oczekiwania, gotów jest podpisać umowę. W przeciwnym wypadku otwarty jest na odejście. Szczególnie rozważa powrót do Premier League, a przede wszystkim interesuje go Londyn, gdzie chętnie spędza wolny czas. “Sky” donosi, że Arsenal od dawna obserwuje sytuację zawodnika, a Chelsea również ma być zainteresowana, szczególnie, jeśli klub ze Stamford Bridge opuści…Christopher Nkunku, który w ostatnich miesiącach był często łączony z Bayernem.
Na razie Bawarczycy nie planują istotnych zmian w zaproponowanym pakiecie. Klub czeka na pierwsze rozmowy z Zahavim, które mają odbyć się wkrótce. Jak informuje “Sky”, obie strony chcą możliwie szybko wyjaśnić sytuację.
Przypomnijmy, że dzisiaj włodarze Bayernu wypowiadali się na temat zmiany agenta przez Leroy’a Sane.
Komentarze