DieRoten.pl
Reklama

"Ja Kahn" - biografia Tytana, część V

fot. J. Laskowski / G. Stach
Reklama

Sława, sukces, pieniądze. Co one nam dają, czym są, że każdy do nich dąży od najmłodszych lat? Może szczęście? O to trzeba zapytać kogoś, komu udało się osiągnąć powyższe trzy wartości… kogoś, kto od dziecka tym marzył i zdołał to osiągnąć. Tym kimś może być Oliver Kahn, który swą drogę do ‘nieśmiertelności’ opisuje w poniższym fragmencie jego biografii…

Już w roku 1999 byłem u celu swej podróży. Właściwie w tym roku zostaliśmy tylko mistrzem Niemiec, puchar DFB ‘przespaliśmy’ i przegraliśmy także w najgorszy ze sposobów finał Ligi Mistrzów.

Ale udało mi się osiągnąć w tym sezonie coś innego: dostałem tytuł ‘najlepszego bramkarza Niemiec’, ‘najlepszego bramkarza Europy’ oraz ‘najlepszego bramkarza świata’.

W końcu u celu!

To było wszystko, czego chciałem. To było moje marzenie, marzenie które się w spełniło. Po wielu latach ciężkiej pracy. Wszystko się opłacało – wszystkie wyrzeczenia. Osiągnąłem swój cel.

I wtedy wiedziałem: jestem szczęśliwy i zadowolony z siebie.

Ale czy było tak naprawdę? Było odwrotnie.

W sierpniu 1999 zaczęło się nagle. Poczułem się nagle totalnie pusty, wypompowany, wypalony, wewnętrznie zmęczony. W jednym momencie nie potrafiłem nic odczuwać.

Kiedy wchodziłem po schodach do swej sypialni czułem się już totalnie zmęczony. Rankiem nie potrafiłem się ubrać – czułem się zepsuty. Nic nie sprawiało mi już przyjemności. A przecież byłem obecnie najlepszym bramkarzem świata! Przecież byłem u celu. Nie powinienem czuć się wspaniale!?

To była cena, jaką zapłaciłem za to. Cena za mają obsesję, za moje opętanie. Był to kompletny ‘burn out’. Moje ciało się wypaliło. Przez ostanie lata byłem jak jakaś maszyna, której motor chodził ciągle na granicy ‘czerwonej lampki’ sygnalizującej przegrzanie. Czy da się to jeszcze jakoś naprawić?

Co było źle? Czy moje motta: „nigdy się nie poddawać”, „zawsze dalej brnąć” oraz „zawsze obierać najwyższy cel” były błędne?

10.00 w południe. Początek treningu. Wczoraj byłem niezadowolony ze swojej postawy. Ogólnie to ostatnio jestem niezadowolony z siebie. Przecież mogę lepiej. Znów muszę przesunąć swoje granice o jeden poziom dalej. Podnieść wyżej poprzeczkę. Jeszcze wyżej, wyżej i jeszcze dalej. Chcę być najlepszy.

11.30 – 90 minut już mam za sobą. Dla mnie to za mało. Zostaję i trenuje dłużej. Mogę jeszcze coś z siebie wyciągnąć. Chcę się poczuć totalnie wyczerpany. Wtedy będę z siebie zadowolony, będę wiedział, iż zrobiłem wszystko by zbliżyć się do celu. A więc dalej. Sepp Maier, mój trener zna to aż nadto dobrze. Rzuca piłkę i strzela, znów rzuca i strzela … teraz potrenujemy moją zdolność reakcji – plecami do Sepp’a, a twarzą do bramki. Maier pięć metrów za mną rzuca piłki na bramkę. Pierw błądzę po linii bramkowej, reaguje dopiero wtedy jak słyszę odgłos nadlatującej piłki – mam setne sekundy by zadecydować, w którą stronę się mam rzucić. I tak kilkanaście razy … dopiero wtedy mogę powiedzieć, że trening się zakończył.

W trakcie treningu nie czułem bólu. Jednak po treningu idę do lekarza klubowego i … bóle kręgosłupa.

13.00 Dr. Müller-Wohlfahrt wbija mi kilka zastrzyków w plecy. Po tym idę coś zjeść.

Ból? Co tam – chcę zostać najlepszy.

15.00 – znów stawiam Siena treningu. Chcę wyłapać każdą piłkę. Każda bramka to dla mnie obraza. Teraz poczułem swoje plecy … do tego dochodzi jeszcze ból po zastrzykach. To bez znaczenia. Chcę dalej być najlepszy.

 

Nie okazywać słabości. Rzucać się w błoto. Prawo, lewo, znowu prawo. Strzały z krótkiej odległości – czasem w twarz czy też poniżej pasa. Nic się nie stało, najważniejsze że nie wpadły do bramki. Wyłapać wszystko, nawet te których się nie da. To jest jakiś wewnętrzny ‘mus’ wyłapywania piłek, których tak naprawdę nie jesteśmy w stanie złapać. Dziś kilka razy mi się to udało. Zauważam lekkie zadowolenie ze swojej postawy.

17.00. Musze jeszcze na siłownię. Może ćwiczę jednak za dużo? To bez znaczenia! Chcę zostać najlepszy. Ciało daje znaki, że jest już u kresu – albo – może to jednak dusza nawołuje mnie do przerwania tego szaleństwa. To tez bez znaczenia, na swoje sumienie już od dawna nie zwracam uwagi.

19.00. Wracam do domu. Żona podchodzi uśmiechnięta i pyta: „ jak tam minął dzień?”. Był ciężki. Czy pomyślałem dziś w trakcie treningu, iż dziś na wieczór jesteśmy zaproszeni? Nie. Zapomniałem, weź idź sama. Jestem zmęczony. Musisz to zaakceptować. Przecież chcę być najlepszy.

Spotkanie w niedziele toczy się w dobrym kierunku, wygrywamy 3:1. Ale pomimo tego jestem niezadowolony. Ta stracona bramka targa mnie o kres szaleństwa. Dlaczego ta bramka padła? Te pytanie nie daje mi spokoju. Grałem bardzo dobrze, ale nie potrafię się pogodzić ze stratą tej bramki. Jestem w złym humorze. Daję to odczuć mojej żonie oraz przyjaciołom. To, że moje otoczenie ma także swoje własne problemy nie interesuje mnie. Nie biorę tego pod uwagę. W następny weekend musze zagrać jeszcze lepiej – trenować jeszcze więcej. Chcę być najlepszy.

Nazywam to opętaniem. Z nastawieniem można niby osiągnąć wszystko, co się chce. I jeszcze więcej – rujnując siebie samego. Może jest to droga do sukcesu i sławy, ale nie jest to droga do szczęścia i własnego zadowolenia. A na pewno jest to droga do samo-zniszczenia.

Sukces staje się narkotykiem

Zmęczenie nie jest brane prawie wcale pod uwagę. Zapomina się wtedy jak to jest wyłączyć się na jakiś czas by zatankować nową dawkę energii.

Wszystko dąży do tego, iż to co kiedyś było dla nas ważne traci na znaczeniu. Sukces i sława stają się głównym celem w życiu, rzucają cień na całą resztę. Człowiek ‘pali’ chciwością, jest napędzany przez kolejne cele … zatraca orientację. Jednak nie widzi tego, iż każdy kolejny cel daje mu mniej i mniej satysfakcji, a zabiera mu coś z otoczenia – przyjaciół. Jak i traci siebie samego. Sukces staje się narkotykiem.

Zmęczenie staje się powoli stanem długotrwałym. Bóle głowy, strach, napięcie, agresywność, wyrzuty sumienia stają się teraz twoim nieodzownym towarzyszem. W ostatniej ‘fazie’ nawiedzają cię uczucia bezradności, a zmęczeni nachodzi Cię już przy najmniejszym wysiłku.

Październik 1999

Wyłączyć się! Czemu nie potrafię się wyłączyć? Leże sobie tutaj na łóżku w hotelu, mecz jest dopiero za kilka godzin. Dużo czasu. Moja głowa jest jakaś napompowana myślami, ciało całe w zimnym pocie.

Próbuję opanować swoje myśli. Przecież te wszystkie techniki relaksu powinny tu jakoś pomóc. Jednak nie pomagają – miliony myśli ganiają mi po głowie. W mojej głowie rozpętało się piekło. Weź się uspokój. Uspokój się! Nie da się.

Strach i panika naradzają się we mnie. Nie jestem w stanie tego powstrzymać.

Mój Boże weź rzuć tą pracę i po problemie, jeśli nie jesteś w stanie sprostać temu wyzwaniu. Nie! Nigdy! Musze dalej …

Musze podołać temu stresowi. Musze nauczyć się z nim obchodzić.

Nieczuję nic poza napięcia i strachu. Katujący strach. Jednak musze to przetrwać … jeśli taka jest cena sukcesu, to ją zapałce. Liczę, że nikt nie zauważy jak się czuję, jaki jestem wewnętrznie, jak udam się do szatni przed spotkaniem.

Czuje się słaby i bezbronny. Gdzie moje ‘waleczne ja’? gdzie są te wszystkie mobilizujące, napędzające, pozytywne myśli, które zawsze mnie cechowały. Wszystko wydaje się teraz takie bezsensowne. Co się stało? Przecież mam to wszystko, o czym zawsze marzyłem.

Odniosłem sukces, mam pieniądze i jestem znany na całym świecie. A gdzie radość z tego? Może nie ma jej: może nie jest ona dla osób, które przez całe życie Ida w napięciu i pod ciśnieniem? Dla osób, które ciągle chcą więcej i więcej? Ale skąd pochodzi te napięcie? Co mnie tak strasznie męczy i zacienia sznur na szyi. Czy to wszystko moja wina czy tez innych…?

Autor: Kochany Serek :)

Źródło:

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...