DieRoten.pl
Reklama

Arjen Robben, czyli z piłkarskiego piekła do futbolowego raju

fot.
Reklama

W ciągu ostatnich 12 miesięcy życie Arjena Robbena obróciło się o 180 stopni. Jeszcze rok temu Latający Holender był głównym symbolem porażek Bayernu Monachium, wielkim przegranym. Dziś już tego nikt w Monachium nie pamięta. Teraz, jest jednym z najszczęśliwszych piłkarzy na świecie, zwycięzcą potrójnej korony.

 

Jednak kariera piłkarska Arjena Robbena nie zawsze wyglądała tak, jak ostatni sezon spędzony w stolicy Bawarii. Swoją przygodę z futbolem rozpoczął w FC Groningen. 16-letni wówczas Holender zadebiutował w Eredivisie 3 grudnia 2000 roku w zremisowanym spotkaniu z drużyną RKC Waalwijk. Cztery miesiące później zdobył swoją pierwszą bramkę i to w meczu z Ajaksem Amsterdam. W 2001 roku poleciał wraz z reprezentacją do lat 20 na mistrzostwa świata do Argentyny, podczas których był podstawowym zawodnikiem. Po dwóch latach spędzonych w Groningen zmienił barwy klubowe na holenderskie PSV. Szybko przebił się do podstawowej jedenastki. Już w pierwszym sezonie spędzonym w Eindhoven zdobył mistrzostwo kraju. Pomógł również w wywalczeniu Superpucharu, gdzie w finale zdobył jedną z trzech bramek, pieczętując tym samym świetne zakończenie rozgrywek. W tym samym 2003 roku, rozegrał swoje pierwsze spotkanie w seniorskiej reprezentacji. Sezon zaliczyłby do udanych, gdyby nie fakt, że wykryto u niego raka jądra. Dzięki szybkiej diagnozie, udało się wyleczyć przyszłą gwiazdę reprezentacji Holandii.

Talent młodego skrzydłowego PSV dostrzegła Chelsea Londyn i latem 2004 roku wykupiła go za 18 mln euro. Na debiut w Premier League musiał jednak chwilę poczekać. Miał on miejsce 23 października 2004 roku, w wygranym 4:0 przez The Blues meczu z drużyną Blackburn. W zespole z zachodniego Londynu rozegrał trzy sezony, zdobywając w tym czasie dwukrotnie mistrzostwo Anglii. Został też uznany najlepszym młodym piłkarzem w Europie. Za to osiągnięcie w 2005 roku przyznano mu nagrodę Bravo Avard. Mimo wielkiego talentu i ogromnych umiejętności holenderski pomocnik nie potrafił na dłużej znaleźć miejsca w jednym klubie. Było to spowodowane częstymi kontuzjami, z którymi musiał się niekiedy borykać przez dłuższy okres czasu.

Na początku sierpnia 2007 roku spełniło się jedno z jego największych piłkarskich marzeń. Został zawodnikiem Realu Madryt. W barwach Królewskich występował regularnie w pierwszym składzie. Podczas gry w stolicy Hiszpanii udało mu się wywalczyć mistrzostwo oraz Superpuchar kraju. Robben był jednak głodny większych sukcesów. Oczekiwał czegoś więcej – chciał zwyciężyć w Lidze Mistrzów.

Latem 2009 roku zamienił Primera Division na Bundesligę. Tuż przed końcem letniego okienka transferowego reprezentant Oranje zasilił szeregi rekordowego mistrza Niemiec – Bayernu Monachium. Bardzo szybko zadomowił się w stolicy Bawarii. Już podczas swojego pierwszego spotkania były gracz m.in. Chelsea Londyn zanotował świetny występ. Drużyna prowadzona wówczas przez innego Holendra – Louisa Van Gaala wygrała 3:0 z VfL Wolfsburg, a bohaterem meczu okazał się…Arjen Robben, który wpisał się dwukrotnie na listę strzelców. Pierwszy sezon skrzydłowego Holandii na niemieckich boiskach zaowocował w zdobycie tzw. „podwójnej korony”. Genialny egoista – jak nazywany jest przez dziennikarzy i kibiców; przyczynił się do wygrania mistrzostwa kraju, a także pucharu Niemiec. Blisko było też w Champions League. Die Roten ulegli dopiero w finale, przegrywając 0:2 z Interem Mediolan. Porażka 22 maja 2010 roku na Santiago Bernabeu z Nerazzurri rozpoczęła czarną serię latającego Holendra. Po zakończonym sezonie, mimo kontuzji Robben poleciał na mistrzostwa świata do RPA.
Z powodu urazu nie wystąpił w pierwszych dwóch spotkaniach. Jednak pojawił się już w kolejnych meczach, gdzie pokazał próbkę swoich możliwości. Jego bramka w 1/8 rozgrywek ze Słowacją, a także ta półfinałowa z Urugwajem dały upragniony finał Holendrom. Reprezentacja Oranje w najważniejszym meczu mistrzostw zmierzyła się z Hiszpanami. Skrzydłowy Bayernu miał w tym spotkaniu dwie niepowtarzalne szanse na zdobycie bramek, jednak nie potrafił ich wykorzystać. To w efekcie się zemściło i to podopieczni Vicente Del Bosque wznieśli puchar najlepszej drużyny świata. Był to już drugi finał z rzędu, który okazał się pechowy na Arjena Robbena.

Sezon 2010/2011 dla skrzydłowego Bayernu Monachium nie należał do udanych. Ciągłe kontuzje przeplatały się z przeciętną grą Holendra. Jednak to, co się stało rok później, mógłby przewidzieć (chyba) tylko sam Hitchcock, gdyby oczywiście żył. Po rundzie jesiennej, zdecydowanym faworytem do sięgnięcia po mistrzostwo kraju byli Die Roten. Słaby początek w 2012 roku spowodował nerwową końcówkę rozgrywek. Bawarczycy stracili prowadzenie w tabeli ligowej za sprawą Borussii Dortmund. Jedyną nadzieją na odzyskanie „fotelu lidera” był rewanżowy mecz w lidze z BVB. Tym razem znów zawiódł wychowanek FC Groningen. Podopieczni Jurgena Kloppa prowadzili w całym spotkaniu 1:0, gdy w ostatnich minutach sędzia podyktował rzut karny dla Monachijczyków. Do „jedenastki” podszedł Robben, lecz nie zamienił takiej okazji na gola. W doliczonym czasie gry ponownie miał szansę uratować zespół przed porażką, jednak spudłował z najbliższej odległości. Niestety koszmar reprezentanta Holandii się chciał się skończyć. Jego drużyna uległa również w finale pucharu Niemiec 5:2 przegrywając właśnie z Borussen. Mimo klęski na krajowym podwórku, piłkarze prowadzeni przez Juppa Heynckesa wierzyli w zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Finał odbył się 19 maja 2012 roku na Allianz Arena. Od początku spotkania w wyjściowym składzie był Arjen Robben. Bawarczycy przeważali w każdym elemencie gry nad zespołem Chelsea, jednak nie umieli tego udokumentować bramką. Dopiero w 83 minucie udało się to za sprawą Thomasa Mullera. Tuż przez końcem spotkania The Blues zdołali wyrównać. Gola na miarę remisu zdobył Didier Drogba. Na samym początku dogrywki, po faulu na Francku Riberym, portugalski arbiter wskazał na jedenasty metr. Do futbolówki podszedł Holender, jednak i tym razem nie trafił do siatki. Świetną interwencją popisał się Petr Cech. Obie dogrywki zakończyły się remisem, dlatego sędzia zarządził konkurs rzutów karnych. Zniechęcony skrzydłowy nie podjął się ponownego ryzyka, a Bayern w dramatyczny sposób przegrał serię „11”.

To jedna z najgorszych nocy w mojej karierze – tak brzmiały pierwsze słowa pomocnika reprezentacji Holandii po kolejnej porażce w finale.

Zaledwie 3 dni po szokującej porażce na własnym stadionie z The Blues, Bawarczycy rozegrali towarzyski mecz z reprezentacją Oranje. Spotkanie zostało rozegrane na rzecz rekompensaty, za ostatnie mistrzostwa świata, podczas których skrzydłowy Bayernu Monachium nabawił się poważniej kontuzji i musiał pauzować w rundzie jesiennej. Pieniądze ze spotkania zasiliły kasę bawarskiego giganta. Antybohater finału wszedł na murawę dopiero w 76 minucie.
Został "przywitany" gwizdami ze strony fanów, nie tylko za niewykorzystanie jedenastki w finale Ligi Mistrzów, ale również za to, że wystąpił jedynie w barwach narodowych.
 
Nadeszły nowe rozgrywki, a z nimi nadzieje na długo oczekiwane sukcesy. Robben i reszta piłkarzy monachijskiej drużyny bardzo szybko wymazała z pamięci niepowodzenia z poprzedniego sezonu. Świetnie prezentowali się w Bundeslidze, pokonując niemal każdego rywala. Podobnie wyglądało to w pucharze Niemiec i rozgrywkach Ligi Mistrzów. 29-letni skrzydłowy Bayernu nie mógł jednak przebić się do pierwszego składu, a wszystko za sprawą bardzo szerokiej ławki, jaką dysponował Don Jupp. Były gracz m.in. PSV Eindhoven przegrywał rywalizację ze świetnie dysponowanym Thomasem Müllerem. Niemiec grał fantastyczny sezon, a dodatkowo był bardzo skuteczny. Szkoleniowiec Gwiazdy Południa często rotował pierwszą jedenastką, dzięki czemu Holender pojawiał się na murawie. Swoją szansę otrzymał również w ćwierćfinale pucharu Niemiec przeciwko…Borussii Dortmund. Zastąpił pauzującego za czerwoną kartkę Francka Ribery’ego. Zmiana ta okazała się strzałem w dziesiątkę i to dosłownie, ponieważ to zawodnik z numerem 10, zapewnił awans swojemu zespołowi, strzelając jedynego gola w spotkaniu. Mimo bramki w spotkaniu ćwierćfinałowym, sytuacja Arjena Robbena w klubie nie należała do komfortowych. Zawodnik chciał grać więcej, lecz 68-letni szkoleniowiec stawiał na Mullera. Przełomowym momentem dla Holendra okazał się mecz z Juventusem Turyn w Lidze Mistrzów. Na początku batalii o półfinał Champions League, kontuzji doznał ofensywnie usposobiony Toni Kroos. W jego miejsce Heynckes wprowadził gwiazdę holenderskiej reprezentacji. Bawarczycy ograli Starą Damę, a Robben zaprezentował się z dobrej strony. Od tego momentu regularnie grywał, a jego forma wzrastała ze spotkania na spotkanie, czego dowodem były dwie bramki w dwumeczu z wielką FC Barceloną. Już na początku kwietnia Bayern mógł świętować zwycięstwo w lidze. W krajowym pucharze Bawarczycy dotarli do finału, podobnie jak w Lidze Mistrzów. Tam trafili znów na świetnie dysponowany Dortmund. Presja na piłkarzach klubu ze stolicy Bawarii była ogromna. Monachijczycy po raz trzeci w przeciągu 4 lat dotarli do tej decydującej fazy. Szczególnie zmotywowanym przed tym spotkaniem był Arjen Robben. Chciał zrewanżować się za wszystkie niepowodzenia z ostatnich lat, szczególnie za pamiętny finał na Allianz Arena sprzed roku. Finał Champions League był o tyle wyjątkowy, że naprzeciw siebie po raz pierwszy stanęły ekipy z Niemiec. Mecz stał na wysokim poziomie. Pierwsze 25 minut należało do Borussi. Później to Bayern przejął inicjatywę, jednak nie umiał jej potwierdzić golem. Druga połowa zdecydowanie należała do zawodników Juppa Heynckesa. Dortmund opadał z sił i ograniczał się do kontrataków. I to wykorzystali Die Roten. Po świetnej wymianie piłek Ribery’ego z Robbenem, bramkę zdobył Mario Mandzukic. Bayern kontrolował mecz, gdy nagle w polu karnym sfaulował bawarski obrońca Dante. Tej szansy nie zwykli marnować podopieczni Kloppa. Bramkę wyrównującą stan rywalizacji zdobył İlkay Gündoğan. Bawarczycy wrzucili wyższy bieg, jednak nie potrafili postawić „kropki nad i”. Kiedy wszyscy kibice czekali na dogrywkę, pięknym podaniem popisał się Francuz Ribery. Zagrał piętką do wybiegającego na czystą pozycję Arjena Robbena. Holender technicznym uderzeniem posłał piłkę do siatki obok próbującego interweniować Romana Weidenfellera. Na Wembley zapanował szał radości ze strony fanów bawarskiego giganta. Cały zespół pobiegł za genialnym egoistą, by pogratulować mu bramki. Jak się później okazało bramki na miarę zwycięstwa w Lidze Mistrzów.

29-letni pomocnik podniósł wraz z drużyną najcenniejszy klubowy puchar Starego Kontynentu. Ta noc była z goła odmienna od tej sprzed roku, kiedy wchodził ze łzami w oczach do szatni. Wtedy nazwano go antybohaterem, głównym winowajcą. Teraz jest wielbionym królem Monachium. Kto by pomyślał, że w ciągu dwunastu miesięcy można z piłkarskiego piekła trafić do futbolowego raju? Odpowiedź jest tylko jedna: Chyba sam Arjen Robben.

Źródło:
kosteusz13

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...