DieRoten.pl
Reklama

Karuzela BAYERNska, czyli niekończąca się opowieść cz. II

fot. Photogenica
Reklama

Serdecznie zapraszamy wszystkich naszych czytelników do przeczytania kolejnego felietonu, którego autorem jest użytkownik Alfik91 aka AllFick.

Serdecznie zapraszamy wszystkich naszych użytkowników do drugiej części felietonu poświęconego możliwym następcom Thomasa Tuchela, który został napisany przez jednego z naszych czytelników.

***

#5. ZINEDINE ZIDANE

Legendarny piłkarz. Przełomowy trener. Przez prawie wszystkich uważany za zawodnika top 10 w historii futbolu. O jego umiejętnościach nie trzeba się rozpisywać. Każdy wie, jaki poziom prezentował i jak grał popularny Zizou. Zdobywca wielu tytułów. Zarówno drużynowych, jak i indywidualnych. Mistrz świata, Europy, Włoch i Hiszpanii. Zdobywca Ligi Mistrzów i Złotej Piłki. Jego wszystkie osiągnięcia i nagrody możnaby wymieniać w nieskończoność. Jako trener Realu Madryt dokonał czegoś do tamtej pory nieosiągalnego - wygrał Ligę Mistrzów 3x z rzędu w latach 2016-2018. Wcześniej ta sztuka nie udała się nikomu nawet dwukrotnie.

Zidane jest z pewnością człowiekiem z wielkim doświadczeniem i charyzmą. W szatni podopieczni darzą go wielkim szacunkiem. On sam zachowuje się przy tym bardzo naturalnie i swobodnie. Cechuje go wielka empatia i świetna komunikacja z grupą i jednostkami. Na tym też opiera swój styl zarządzania zespołem. Rozmowa to dla niego klucz do dotarcia do swoich podopiecznych.

Zidane posługuje się biegle według różnych źródeł 4-5 językami. Są to francuski, włoski, hiszpański, a także ponoć arabski i berberyjski. Ten ostatni jest dialektem z rejonów północnej Afryki, m.in. Algierii. A stamtąd właśnie pochodzi Francuz. I tu dochodzimy do meritum. Bo legendarna 10’ właśnie z tego powodu odrzuciła możliwość pracy w Anglii. Jego umiejętności w zakresie tego języka, nie są jak na razie na tyle dobre, by mógł tam swobodnie prowadzić jakiś klub. Co gorsza, z jego znajomością niemieckiego jest jeszcze słabiej, ponieważ nie zna go w ogóle. Tak więc przy stylu zarządzania, jaki preferuje Zinedine, wydaje się wręcz niemożliwym by podjął się takiego wyzwania.

Choć popularny Zizou ma na pewno wiele zalet i za jego kandydaturą przemawia kilka istotnych atutów. Jak choćby liderowanie zespołowi, motywowanie go i tworzenie świetnej atmosfery. A także niewątpliwie posiada jakieś grono zwolenników jego zatrudnienia w strukturach Bayernu. Tak wydaje się, że dopóki Zidane nie zacznie władać językiem niemieckim, dopóty ani on sam, ani zarząd Bawarczyków nie będą przekonani do współpracy. Szczególnie, że wierchuszka Gwiazdy Południa ma dobitny przykład zatrudniania obcokrajowych trenerów - choćby z ostatnich lat, którzy nie potrafili komunikować się w ojczystym dla Bayernu języku. Nie zakończyło się to dobrze dla żadnej ze stron.

#6. JOSE MOURINHO

The Special One to weteran piłkarskiej sceny. Wraz z posadami asystenta jest obecny na rynku trenerskim już 34 lata! Czterokrotnie ogłoszony światowym trenerem roku. Każdorazowo prowadząc inny klub. Zdobył 8 mistrzostw w 4 różnych ligach - portugalskiej, angielskiej, włoskiej i hiszpańskiej. Triumfował w Pucharze UEFA, Lidze Europejskiej i Lidze Konferencji. Dwukrotnie zwyciężał Ligę Mistrzów. Z Porto w 2004 roku, z którym zrobił furorę, zdobywając szturmem prawie każde możliwe trofeum. Wtedy cały piłkarski świat usłyszał o jego nazwisku. Ta sztuka udała mu się ponownie z Interem Mediolan w 2010 roku, z którym to w finale LM pokonał rozpędzony Bayern Monachium. Swoją drogą prowadzony przez byłego mentora z czasów FC Barcelony - Louisa van Gaala. W piłce klubowej wygrał prawie wszystko, i to kilkukrotnie. Do kompletu tytułów brakuje mu jedynie triumfu w Superpucharze UEFA, w którym to występował trzy razy. Jednak za każdym razem ponosił porażkę. Tak czy inaczej, lista jego sukcesów trenerskich jest bardzo bogata i mógłby obdzielić nimi kilku innych fachowców. Do tego popularny Mou włada aż 5 językami - portugalskim, hiszpańskim, włoskim, angielskim i francuskim. Jeśli wierzyć doniesieniom mediów, miał on niedawno zacząć pobierać nauki niemieckiego.

Portugalczyk jest znany ze swojego protekcjonalnego zachowania wobec swojej drużyny, by chronić ją przed nieprzychylnymi opiniami i komentarzami świata zewnętrznego. Lubi zdejmować presję z zawodników i brać ją na siebie. Jego barwne wypowiedzi i konferencje potrafiły pozostawać w pamięci fanów i mediów na długie tygodnie. Mourinho jest wymagającym, bezpośrednim, ale i sprawiedliwym trenerem. O czym mówiło wielu jego byłych podopiecznych. Uskuteczniana przez niego filozofia gry opiera się głównie na zdobyciu punktów i zabezpieczeniu tyłów. Bez względu na walory estetyczne. Bez względu na koszty. Jest to typowy pragmatyzm. Tylko w Realu Madryt jego taktyka przyniosła wiele bramek, jednak nadal był to brzydki i brudny futbol. Czasy jednak mocno się zmieniły, ale styl, jaki proponuje Jose nie zmienił się za wiele na przestrzeni lat. Trudno doszukać się u niego ewolucji taktycznych, o rewolucji nie wspominając. Obecnie kibice oczekują wielu bramek i przyjemnej dla oka gry. Jednak Mou może zaproponować co najwyżej postawienie słynnego już „autobusu” i opieranie się na kontrach.

Na jego korzyść nie wpływa również fakt, że statystycznie tylko pierwszy rok jego pracy wypada w miarę pozytywnie. Kolejne miesiące przynoszą coraz to gorsze wyniki, aż następuje równia pochyła, z której już nie ma odwrotu. Podczas gorszych okresów zdarza mu się „chlapnąć” jakąś głupotę, obarczyć winą sędziego lub przeciwnika. To na pewno nie przynosi spokoju i opanowania, który w takich momentach jest niezwykle potrzebny. Choć Portugalczyk nadal jest trenerem z najwyższej półki, to jednak od kilku dobrych lat nie jest już zaliczany do grona najlepszych fachowców. Nigdy nie był także znany ze swojego zaufania w stosunku do perspektywicznych, utalentowanych graczy. Ciężko przypomnieć sobie jakieś młode gwiazdy, które wyszły spod jego ręki.

Wydaje się, że nie wpasowuje się on w profil trenera jakiego Bayern potrzebuje i jakiego szuka. Zarówno teraz jak i w przeszłości. Styl, który prezentują jego drużyny kompletnie nie pasują do ofensywnego usposobienia Bawarczyków. A i krótki okres oddziaływania na zespół zupełnie nie przekonują w dłuższym ujęciu. Na ten moment wydaje się, że uznane nazwisko i bardzo bogate doświadczenie, to jedyne walory, jakie Portugalczyk może zaoferować. A to zdecydowanie za mało na klub, który szuka stabilizacji i świeżych rozwiązań.

#7. ANTONIO CONTE

Przez całą karierę piłkarską związany tylko z dwoma klubami - Lecce i Juventusem. Wszystkie trofea podczas swojej kariery zawodniczej zdobywał z klubem z Turynu. Świętował sukcesy m. in. takie jak - zdobycie pucharu Ligi Mistrzów, Pucharu i Superpucharu UEFA czy Pucharu Interkontynentalnego. Wygrał także sporo na lokalnym podwórku. Jak choćby 5 tytułów mistrzowskich czy kilka pucharów krajowych różnej maści.

Nazwisko Włocha pojawia się kontekście objęcia Bayernu już nie po raz pierwszy. Do tej pory prowadził wyłącznie włoskie i angielskie kluby. Zdobył łącznie 5 tytułów mistrzowskich. Z czego 4 we Włoszech (3x Juventus, 1x Inter) i 1 w Anglii z londyńską Chelsea. Nie odniósł żadnych sukcesów w europejskich pucharach. A i w ligowych udało mu się zdobyć ledwo 1 Puchar Anglii i 1 Superpuchar Włoch. Jego gablota nagród w porównaniu do poprzedników jest stosunkowo uboga. Porozumiewa się głównie w języku włoskim i w miarę komunikatywnie angielskim. Według niektórych źródeł potrafi również hiszpański, jednak trudno to zweryfikować.

Conte wywodzi się ze starej włoskiej szkoły trenerskiej. Styl gry drużyn pod jego wodzą nie jest efektowny, ale efektywny. Przez niektórych bywa nazywany taktycznym geniuszem. Potrafi bardzo dobrze rozdzielić zadania w zespole tak, by każdy wiedział, co ma dokładnie robić na boisku i gdzie się znajdować w danym momencie. Szczególną uwagę zwraca na blok defensywny i jego ustawianie się do przeciwnika.

Trener z Półwyspu Apenińskiego ma dość mocno konfliktowy charakter oraz niski próg odporności na stres. Jest także butny i arogancki. Nie dopuszcza do siebie myśli, że mógł popełnić jakiś błąd i zawsze stara się zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Najczęściej wpadał w konflikty z osobami decyzyjnymi u aktualnego pracodawcy. Jednak potrafił także dać się mocno we znaki swoim zawodnikom. Jak choćby w swoim ostatnim miejscu pracy - Tottenhamie Londyn. Gdzie to na jednej z pomeczowych konferencji, postanowił wziąć przykład ze swojego rodaka - Giovanniego Trapattoniego i nawiązać do słynnego „Wutrede”. Conte zrugał swoich zawodników za postawę w meczu i ogólną dyspozycję. Do tego zmieszał z błotem właściciela klubu, wytykając mu wiele rzeczy. Jak wspomniałem, był to tylko jeden z wielu wyskoków wybuchowego Włocha. Jednak podobnych historii w jego karierze menedżerskiej jest na pęczki. Wypada również wspomnieć o karze 10 miesięcznego zawieszenia za udział w aferze korupcyjnej. Czy choćby bójkę z Thomasem Tuchelem, w czasach gdy obaj prowadzili drużyny w Premier League.

Wydaje się, że Conte jest na ten moment najmniej prawdopodobną opcją. Za jego kandydaturą nie przemawia praktycznie żaden aspekt, który mógłby jakkolwiek zainteresować Bayern. Brak jakichkolwiek osiągnięć na polu pucharów europejskich. Zero znajomości niemieckiego i ogólnie niska znajomość innych języków poza ojczystym. Mało porywający i niespecjalnie skuteczny styl gry. Stosunkowo niezbyt imponujące doświadczenie, wynikające z pobytu głównie w lidze włoskiej. I przede wszystkim ciężki charakter. Mocno zawyżone ego. I ogólnie dość toksyczna osobowość nieuznająca krytyki i żadnych innych opinii, rad prócz własnych.

#8. SEBASTIAN HOENESS

Bratanek Ulego Hoenessa jest pod obserwacją Bayernu już od jakiegoś czasu. W latach 2017-2019 z powodzeniem kierował młodzieżowymi drużynami FCB do lat 19. W swoim ostatnim sezonie (2019/2020) w Monachium osiągnął szczyt. Przejmując drużynę rezerw, która dopiero awansowała do 3 ligi, poprowadził ich do zdobycia mistrzostwa. Z racji, że druga drużyna klubowa nie może awansować na ten sam lub jeden szczebel niższy poziom rozgrywek niż pierwsza. To tym samym Hoeness dotknął sufitu.

W kolejnym sezonie poszedł już „na swoje” obejmując posadę pierwszego trenera w TSG Hoffenheim. Już na starcie swojej przygody sprawił niemałą niespodziankę, łomocząc rekordowy Bayern Flicka aż 4:1. Bayern, który to dopiero zakończył poprzednią kampanię ze wszystkimi możliwymi tytułami w garści. Jednak po bardzo udanym początku, Hoenessowi nie udało się utrzymać wysokiej dyspozycji na przestrzeni całego sezonu. Ostatecznie Wieśniacy zakończyli ligowe zmagania na 9 miejscu. A współpraca pomimo kontraktu ważnego przez 3 lata, została zakończona ledwo po pierwszym roku. Po dziesięciu miesiącach oczekiwania na kolejną ofertę, Niemiec przejął VfB Stuttgart w kwietniu 2023 roku. Najpierw uchronił klub od spadku, wygrywając bezapelacyjnie baraże przeciwko Hamburger SV. A w obecnych rozgrywkach radzi sobie wręcz wybitnie. Szwaby spokojnie piastują trzecie miejsce. Mając kilka punktów zapasu nad czwartą Borussią Dortmund.

Sebastian jest przeciwieństwem swojego ojca i wujka. 38-latka cechuje rzeczowość, opanowanie i spokojna ocena sytuacji. Twardo stąpa po ziemi i nie przejmuje się faktem, że czasem wytykane jest mu odpowiednie nazwisko i zarzucany brak kompetencji. Styl gry jego podopiecznych łączy pressing z cierpliwym wymienianiem piłki. To dlatego tak spodobał się w Hoffenheim, a potem postawiono na niego w Stuttgarcie. Podobnie jak kiedyś Julian Nagelsmann podczas najlepszych dla tego klubu czasów, też potrafił świetnie łączyć obie te szkoły futbolu.

Syn Dietera Hoenessa był już brany pod uwagę przy wcześniejszych zawirowaniach wokół stołka trenerskiego w Monachium. I wydaje się, że pozostaje kwestią czasy gdy dostanie szansę poprowadzenia ekipy rekordowego mistrza Niemiec. Jednak wątpliwe by miało to nastać już teraz. Brakuje mu przede wszystkim otrzaskania się w europejskich pucharach. Także konfrontacji z zespołami z najwyższej półki, czy brak doświadczenia w pracy z gwiazdami futbolu. A ci zawsze mają mocne lub wybredne charaktery, które nijak mają się do zawodników „na dorobku”, czy dopiero aspirujących do bycia tymi najlepszymi. Warto obserwować jego rozwój i pracę. Bo jeśli nadal będzie czynił takie postępy, to możemy być pewni, że to przyszły (choć nie najbliższy) trener Bayernu Monachium.

#9. JULIAN NAGELSMANN ???

Na pewno wielu kibiców zostało mocno zaskoczonych ostatnimi informacjami ujawnionymi przez Christiana Falka, nt. Juliana Nagelsmanna. Ponoć Niemiec uważa, że ma „niedokończone sprawy” w Monachium i jest otwarty na ewentualny powrót. Rzekomo jego osoba jest rzeczywiście brana pod uwagę przez kierownictwo klubu. Jednak tylko w razie, gdyby nie udało się im nawiązać współpracy z Alonso, który jest priorytetem. Ta wiadomość jest szerzej opisana w newsie. 

***

W przypadku, gdyby przygoda Thomasa Tuchela w klubie obrałaby jeszcze bardziej kolizyjny kurs niż obecnie - ponoć nadal istnieje koncepcja zatrudnienia tymczasowego szkoleniowca, który miałby tylko dokończyć sezon. Na liście potencjalnych kandydatów znajduje się jeszcze kilka mniej lub bardziej znanych nazwisk, takich jak: Ole Gunnar Solskjaer, Roger Schmidt, Lucien Favre, Bruno Labbadia czy Ralph Hasenhuettl. Ten pierwszy pojawił się na liście kandydatów na dniach. Co dla wielu było sporym zaskoczeniem. Ten ostatni zaś był wymieniany już w przeszłości jako potencjalny zainteresowany. Jednakże nigdy też nie znajdywał się w ścisłym gronie faworytów.

Na ten moment wydaje się, że sytuacja w klubie jest wyklarowana. Tuchel utrzymał swoje stanowisko, lecz tylko do końca trwającego sezonu. Co oznacza, że będzie, a w sumie już jest kolejnym trenerem, który nie dotrwa do końca obowiązującego kontraktu. Można to powoli nazywać klątwą lub fatum tej posady, która została „rzucona” po odejściu Guardioli. By w końcu zapobiec temu nieprzynoszącemu chluby precedensowi. Zarząd Bayernu powinien coś zmienić w swojej polityce dotyczącej angażu kolejnych szkoleniowców. Pierwsze wyjście to okazywanie o wiele większego zaufania wobec trenerów. Bez względu na chwilowe kryzysy, kilka słabszych wyników i gorszą dyspozycję. Przyda się również większe dystansowanie się od presji wywieranej przez media i kibiców.

To jednak zawsze związane jest z niepewnością dotyczącą potencjalnych sukcesów. A dokładniej liczby ich zagrożenia. Bo jak powszechnie wiadomo - w Monachium liczą się tylko sukcesy. I najczęściej obawa o nie, była do tej pory głównym wskaźnikiem, w postaci takich, a nie innych reakcji i decyzji zarządzających. Drugim rozwiązaniem może być oferowanie krótszych niż do tej pory kontraktów. Na dwa lata lub nawet rok. Oczywiście z możliwością jego przedłużenia w przypadku realizacji celów i ogólnego zadowolenia ze współpracy każdej ze stron. To powodowałoby nieustającą motywację oraz chęć poszukiwania wielu rozwiązań w przypadku problemów. Pozostaje jednak pytanie, czy światowej renomy szkoleniowcy będą w stanie zaakceptować takie warunki?

Obecnie trenerzy chcą mieć gwarancję spokojnej i stabilnej pracy na dłuższy czas. A i zapewne dla samego klubu wygodniej i przyjemniej jest egzystować w przeświadczeniu, że co kilkanaście miesięcy nie trzeba organizować kolejnych poszukiwań. Negocjować i dostosowywać się do nowych okoliczności. Tylko co z tego, jeśli mimo dłuższych umów i tak trzeba szukać nowego trenera? Bo szybciej, niż później wyniki i cele zaczynają się rozjeżdżać z założeniami. Koło się zamyka.

***

Na ten moment ciężko jednoznacznie stwierdzić jaki bieg wydarzeń będziemy mieli okazję śledzić w najbliższych miesiącach. Niewątpliwym faworytem fanów i zarządu Bayernu, jak i lokalnych mediów jest Xabi Alonso. O tego jednak będzie równo mocno walczył Liverpool, którego szeregi opuszcza Juergen Klopp. Według angielskiej prasy do niedawna, to klub z miasta Beatlesów był na prowadzeniu w wyścigu o jego podpis. Teraz jednak według wielu źródeł szanse się wyrównały. A kilka innych podaje wręcz, że to Monachijczycy są bliżej angażu Hiszpana. On sam póki co nabrał wody w usta i stara się unikać bezpośrednich deklaracji. Nie powinno to jednak dziwić, gdyż obecnie ma z Leverkusen szansę na napisanie pięknej historii. A do tego potrzeba mu pełnej koncentracji i spokojnej głowy. Mimo to Alonso zapewne zdaje sobie sprawę, że o to będzie niezwykle trudno. Być może nawet ciężej niż o same trofea. Gdyby ten plan spalił na panewce, w obwodzie czeka jeszcze wielu ciekawych i ciekawszych kandydatów. Każdy z nich ma swoje przywary i zalety. Każdy mógłby wnieść coś od siebie do klubu. Najważniejsze by zarząd wykonał w końcu bardzo skrupulatną selekcję i wybrał osobę, której zaufają i pozwolą budować drużynę według swojego pomysłu i filozofii.

Jak już pisałem w poprzednim felietonie - nigdy nie ma żadnej gwarancji, że dany szkoleniowiec wpasuje się w ramy danego klubu. Oraz że jego wizja zostanie zrealizowana, tak jak to pięknie rozrysował i przedstawił na spotkaniu rekrutacyjnym. Na ostateczny kształt i dyspozycję zespołu wpływa wiele składowych, takich jak: dokonane transfery, kontuzje, atmosfera w drużynie, czy po prostu szczęście. Dochodzą do tego aspekty typu: postawa przeciwników czy czynniki zewnętrzne. Tak więc, jak widać sukces, a szczególnie ten wielki, zależy w sporej mierze, ale nie tylko od szkoleniowca. To skomplikowany system naczyń, w którym wszystko musi się idealnie zazębić i spasować, żeby osiągnąć najwyższe cele. Trener jest inżynierem, który musi pilnować, aby ta maszyna działała sprawnie i była konserwowana na bieżąco. Miejmy wszyscy nadzieję, że tym razem Bayern odnajdzie swojego Adriana Neweya. By następnie wraz z zarządem skonstruowali perfekcyjny i bezkonkurencyjny bolid. Taki, który będzie dla rywali nieosiągalny. Nawet jeśli ten proces miałby wymagać pozbycia się kilku sprawdzonych, ale od jakiegoś czasu zawodzących podzespołów.

Najwyższy czas aby w końcu zmienić priorytety i jak w teleturnieju z końcówki lat 90’ - iść na całość. Bo w Monachium wystarczy już asekuracyjnych wyborów czy kolejnych kotów w worku. A pora na odważne decyzje i zgarnięcie pełnej puli.

 

Źródło: Własne
Alfik91

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...