Harry Kane to nie tylko maszyna do strzelania goli. Scena z meczu z Flamengo pokazała jego prawdziwą wartość dla Bayernu. Anglik zachwycił kolegów i trenera, ale wcale nie zdobytą bramką.
Na treningach przed sobotnim ćwierćfinałem Klubowych Mistrzostw Świata z PSG nie było ani grama rozluźnienia. Trzydzieści stopni na termometrze, wilgoć i pełne skupienie – tak wyglądały przygotowania Bayernu w Orlando. Harry Kane był w pełni skoncentrowany, jakby chciał coś udowodnić – czytamy w “Sport1”.
Anglik robi swoje. Podczas meczów oraz podczas treningów. W ataku i w obronie. W meczu 1/8 finału Kane zdobył dwa gole, ale najgłośniej mówiono o jednej akcji z drugiej połowy. Przy wyniku 4-2 dogonił w pełnym sprincie Ayrtona, jednego z defensorów rywali, i zdecydowanie zatrzymał go przy linii bocznej, co sędzia “wycenił” na żółta kartkę.
Ważniejsze było jednak przesłanie. Bayern odebrał to jako jasny sygnał – Kane nie odpuszcza, nawet w końcówce meczu.
– Takie rzeczy są dokładnie tym, czego potrzebujemy – powiedział Leon Goretzka po spotkaniu.
Również Max Eberl, dyrektor sportowy Bayernu, nie krył uznania.
– Harry od dawna to rozumie. Po porażce 1-4 z Barceloną zrozumieliśmy, że czasem trzeba też umieć sfaulować. I on robi to teraz perfekcyjnie.
Szkoleniowiec Vincent Kompany poszedł jeszcze dalej:.
– To luksus mieć zawodnika o takiej jakości, który chce i potrafi pracować także dla zespołu w defensywie. Nie każdy ma taką gotowość.
Kane sam również odniósł się do oczekiwań przy okazji nadchodzącego meczu z PSG.
– Wiem, że jestem oceniany głównie na podstawie liczby goli. Dla mnie ważne jednak jest, by zrobić wszystko dla drużyny. Jeśli trzeba biegać 11 kilometrów na mecz albo pomóc w defensywie, to zrobię to.
REKLAMA
– Strzelanie goli sprawia mi radość, oczywiście. Ale najbardziej kocham wygrywać. I dam z siebie wszystko, żeby pomóc drużynie.
Komentarze