DieRoten.pl
Reklama

Felieton: Ucięte skrzydła

fot.
Reklama

Jakkolwiek udany duet Jamesa Morrisona z Nelly Furtado uchodził swego czasu za bardzo przyjemny utworek, o tyle w stolicy Bawarii mógłby być hymnem obecnego dramatu Mistrza Niemiec. Kuleje i krwawi bowiem Bayern niemiłosiernie.

 

Sytuacja jest bliźniaczo podobna do tej z zeszłego roku, kiedy Bawarczycy po zmianie trenera z kompletnego amatora na profesjonalnego potwora, niezbyt optymistycznie zaczynali sezon. Maszyna z czasem w końcu zatrybiła i wywalczyła dublet na własnym podwórku, a w Lidze Mistrzów szczęśliwie, bo szczęśliwie ale dotrybiła się do finału, gdzie w tryby kij włożył dawny wychowanek Louisa van Gaala, tyle że to portugalski model Holendra w udoskonalonej i odmłodzonej wersji.

 

Owe zatrybienie wychwalane było później pod niebiosa. Chwalono van Gaala za wprowadzenie do gry wychowanków: Diego Contento, Holger Badstuber, David Alaba, czy genialny debiut w profesjonalnym futbolu Thomasa Müllera – to najważniejsze z osiągnięć. Gaal oprócz wprowadzenia świeżej krwi do bawarskiej maszyny zmienił też obyczaje, gdzie wychowankowie zanim trafili do pierwszej drużyny najpierw byli wysyłani do rywali z Bundesligi na chrzest bojowy. Blask sukcesów przykrył nieco słabe punkty podopiecznych van Gaala. Niewielu zastanawiało się głośno nad uporem godnym maniaka we wrzucaniu w trybiącą maszynę metalowych prętów, czy to w osobie pręta większego Daniela van Buytena, czy też kilku mniejszych uosobień nieporozumienia zwanych Danijel Pranjic czy Edson Braafheid. W roli pręta obsadził się również niegdysiejszy filar obrony Martin Demichelis, który nie wiedzieć czemu stał się przy van Gaalu cieniem samego siebie.

 

Louis to trener trudny. Uparty, z własną filozofią, momentami nawet despotyczny. Z miejsca pozbył się Lucio, bo nie pasował mu do jego wizji obrońcy Bayernu. Późniejsze występy Brazylijczyka w tegorocznym zdobywcy Ligi Mistrzów spędzały sen z powiek zapewne nie tylko kibicom Mistrza Niemiec... Udało mu się za to ściągnąć największą obecnie perłę w koronie bawarskiego klubu – Arjena Robbena. W momencie kiedy Franck Ribery miał rozterki czy to na punkcie Realu, czy to związane z branżą nieco mniej  królewską” to właśnie Arjen prowadził we wspaniałym stylu Bayern od zwycięstwa do zwycięstwa.

 

Owa trudność i upartość (a może i nieodpowiedzialność, by nie użyć słowa głupota) szczególnie kuła w oczy obserwatorów i kibiców podczas okienka transferowego. Niezwykła bierność, zapatrzenie w swoją drużynę, czy duma i wiara związana z zeszłorocznym składem zadecydowały o braku jakichkolwiek ruchów ze strony Bayernu? Był przecież do wzięcia Sami Khedira, jeszcze zanim swe rączki wyciągnął Mourinho, był Rafael van der Vaart, który zresztą sam deklarował chęć przejścia do Mistrza Niemiec, choćby miało to się skończyć podróżą z Madrytu rowerem. Tym co jednak dziwiło najbardziej jest niewzmocnienie w żadnym stopniu (do pomocy dołączył z wypożyczenia obiecujący Toni Kroos) tego, co do Mistrza Niemiec, zdobywcy Pucharu Niemiec i finalisty ubiegłorocznej edycji Ligi Mistrzów zupełnie nie pasowało, a mianowicie: obrony. To właśnie ta formacja przechodziła momentami siebie, przypominając raczej zlepek kilku graczy drużyn lig niższych, by nie powiedzieć regionalnych. Mowa tutaj szczególnie o wybrykach duetu Demichelis – van Buyten, czy też nieobsadzonej pozycji lewego obrońcy. Jedynym graczem pasującym do drużyny z najwyższej półki jest tam Philipp Lahm. Oczywiście, są młodzi i obiecujący gracze do dyspozycji van Gaala, tyle że w najważniejszych momentach nie grają jeszcze pewnie, brak im doświadczenia. Komu zresztą starczyłoby pewności posiadając za partnera koślawego Belga? Badstuber i na Mistrzostwach Świata i w Bundeslidze pokazuje charakter i potencjał, Contento czy Breno póki co żadnych spektakularnych występów w Bayernie nie zaliczyli (ten ostatni wrócił z wypożyczenia). Prosiła się tak jak wspomniałem lewa strona o wzmocnienie, choć ze względu na deficyt graczy wybitnych na tej pozycji z powodzeniem mógłby grać na niej Lahm (tak jak za dawnych lat), a Bayern poszukałby sobie kogoś na stronę prawą.

 

Zostawmy już jednak tą biedną obronę i popatrzmy co Bayern do zaoferowania ma w pomocy. Graczy wybitnych, z europejskiej czołówki. Bastian Schweinsteiger, Robben, Ribery, van Bommel, rozwijający się Kross i Müller (choć już bardziej traktowany jako napastnik). Wszystko wygląda ładnie, póki któryś z powyższych graczy nie zaliczy kontuzji. A tak się właśnie stało i z Robbenem i z Riberym. Jak gra Bayern bez tych graczy widać gołym okiem. Najgorszy start sezonu od zamierzchłych czasów, sezonu 1977/78, pięć bramek w 6 kolejkach, w tym jedna samobójcza sprezentowana chyba z empatii przez zawodnika Mainz. Bayern bez swoich skrzydeł przypomina koślawą kreaturę, która jeśli nie może się na tych skrzydłach wznieść pląsa po ziemi niezdarnie. Aż trudno uwierzyć, że obecnie po 6 meczach w wyliczeniach statystyków tylko 1 (słownie jeden) na 26 (słownie dwadzieścia sześć) trafia w bramkę! Przyczyny takiego stanu są dwie i wzajemnie się pokrywają. Pierwsza, to brak godnych zmienników graczy pierwszego składu, a po takich zmienników Bayern nawet nie wyściubił głowy. Druga to niewyjaśniona stagnacja i spadek obrotów tych graczy, którzy cieszyli swoją grą przybyłych na Allianz Arena (obecnie na swoim stadionie Bayern nie wygrał ani razu). Jest jeszcze trzecia, ale o niej później...

 

Przed tracącym 10 punktów do niespodziewanego lidera, drużyny Mainz Bayernem wizja nieciekawa. Następne spotkanie z odwiecznym wrogiem będącym na fali wznoszącej – Dortmundem, a powrót Robbena w tym roku wykluczony. Nadzieję kibice Bayernu pokładać mogą jedynie w tym, że ich ulubieńcy jak najszybciej wrócą na właściwe tory, a Ribery po powrocie przejmie część obowiązków Robbena i tak jak Holender w zeszłym sezonie, tak teraz on pociągnie drużynę. Jeśli tak się nie stanie, mimo licznych obietnic i zapowiedzi ze strony zarządu odpowiedzialność za taki stan rzeczy spadnie na van Gaala. Na dodatek nie wiedzieć czemu trener postanowił zmienić ustawienie swoich zawodników, w tak dziwne, że albo zawodnicy nie do końca rozumieją o co w tym chodzi, albo po prostu nie chcą tak grać (odpowiedź na pytanie czy zmiana ustawienia z zeszłorocznego, do którego też długo się przyzwyczajali na nowe, była potrzebna pozostanie długo bez odpowiedzi).

 

Chciałem zakończyć nieco mniej pesymistycznie i rozjaśnić puentą przybijający oddźwięk całości, ale w głowie zaświtało mi jeszcze jedno pytanie. Czy aby czekanie aż cena za Edin Dzeko spadnie (albo czekanie, iż przyjdzie za darmo...) nie odbije się czkawką? Były deklaracje, były chęci pozostania ze strony zawodnika na boiskach Bundesligi. A póki co Müller nieco przerośnięty swoim statusem gwiazdy i nadziei niemieckiej piłki, Ivica Olic przybity posiedzeniami na ławce (van Gaal eksperymentuje z jednym napastnikiem w roli Mirka Klose) i Mario Gomez, wciąż bez zaufania trenera i kibiców... Jedyne co może cieszyć w zarządzie, to najlepsza sytuacja finansowa spośród wszystkich niemieckich klubów i jedna z lepszych w całej Europie. To dobrze, bo w razie potrzeby (a potrzeby są) będzie z czego wydawać...

 

Autor: Leśnik (Przemysław Szews)

Źródło:
haj

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...