Bayern Monachium odwrócił losy spotkania i wywalczył cenne zwycięstwo, które znacznie przybliżają "Die Roten" do pierwszej ósemki LM. Bawarczycy początkowo grali nieskutecznie, ale w drugiej połowie poprawili celowniki i zwyciężyli 3-1!
Wtorkowy wieczór na Allianz Arena miał przynieść Bayernowi
potwierdzenie formy, ale nikt w Monachium nie spodziewał się, że droga do
wygranej będzie tak kręta – i zarazem tak spektakularna. Gospodarze pokonali
Sporting Lizbona 3:1, a ich druga połowa była popisem determinacji, jakości i
szaleńczej energii, która napędzała trybuny, gdy mecz zaczynał wymykać się spod
kontroli.
To był jeden z tych wieczorów, gdy Bayern przypomina, że
nawet chwilowe potknięcie potrafi przekuć w pretekst do koncertu.
Pierwsza połowa – połową frustracji
Jeszcze zanim piłkarze zeszli na przerwę, Allianz Arena
zdążyła przeżyć wszystko – od frustracji po niedowierzanie. Lennart Karl, coraz
odważniej wchodzący w skórę objawienia sezonu, już w 5. minucie trafił do
siatki po kapitalnym uderzeniu, ale spalony Serge’a Gnabry’ego o kilka
centymetrów zgasił radość w zarodku.
Później przyszły kolejne niewykorzystane okazje: słupek
Harry’ego Kane’a, solowy rajd Karla zakończony interwencją Rui Silvy, a także
coraz bardziej nerwowe reakcje Sportingu, duszonego wysokim pressingiem
monachijczyków. Gola jednak wciąż brakowało.
Comeback monachijczyków
Jak to jednak w futbolu bywa, gdy Bayern nie zamienia
dominacji na prowadzenie, rywal czasem korzysta z jedynego błędu. Po przerwie
goście wyprowadzili kontratak, który zakończył się niefortunną interwencją
Joshuy Kimmicha. Piłka trafiła do siatki, a kilkadziesiąt tysięcy gardeł nagle
zamilkło. 0:1 – i wrażenie, że mecz wymknął się Bayernnowi spod kontroli na
kilka niepokojących minut.
Ale ten Bayern, szczególnie u siebie, nie zwykł panikować.
Gnabry, wcześniej dynamiczny choć nieskuteczny, w 65. minucie huknął z woleja
po dośrodkowaniu Olise – i w jednej chwili trybuny eksplodowały. Ten gol był
jak impuls elektryczny dla całej drużyny, bo od tego momentu Sporting już tylko
gonił cień.
Cztery minuty później przyszła akcja, która powinna trafić
do klubowych archiwów. Lennart Karl – 17-latek, który gra jakby znał Allianz
Arena od dekady – najpierw opanował trudną piłkę po wrzutce Laimera, potem
posłał ją lewą nogą w kozioł, by ostatecznie prawą wpakować do bramki w stylu
zawodnika o dziesięć lat starszego. Trzeci mecz z rzędu w Lidze Mistrzów z
golem? Nikt młodszy tego nie zrobił od 1992 roku. Nie bez powodu Kompany mówi o
nim jako o „dziecku z mentalnością seniora”.
Gdy Tah w 77. minucie domknął triumf Bayernu wolejem po
sprytnej główce Gnabry’ego, Allianz Arena zamieniła się w przyjemną mieszankę
świętowania i ulgi. Pierwszy gol stopera w Lidze Mistrzów tylko podkreślił, jak
wszechstronne zagrożenie tworzył Bayern w końcówce spotkania.
Davies wraca do gry!
A gdy doliczony czas gry dobiegał końca, stało się jasne, że
ten wieczór niesie ze sobą coś więcej niż trzy punkty. Powrót Alphonso Daviesa
po 261 dniach przerwy wzruszył wielu kibiców, a kolejne rekordy i statystyki –
jak utrzymanie kursu na 1/8 finału czy kolejna efektowna domowa wygrana –
zbudowały atmosferę optymizmu.
Bayern wygrał zasłużenie. Bayern wygrał dojrzale. I co
ważne: Bayern wygrał tak, jak chce wygrywać wiosną – z siłą większą niż
jakikolwiek moment niepewności.
Komentarze