DieRoten.pl
Reklama

Pozycja Bayernu w Europie – faworyci z natury

fot. Photogenica
Reklama

Piłka nożna ma to do siebie, że bez względu na to, jak oczywiste wydają się poszczególne sprawy, zawsze pozostaje miejsce na zaskoczenie.

Mistrzostwo Francji Montpellier w sezonie 2011/2012, tryumf Leicester City w Premier League 2015/2016, czy też niezliczona ilość pojedynczych spotkań w historii futbolu, które zakończyły się wynikiem innym, niż zakładała większość kibiców – to wszystko pokazuje, z jak przewrotnym i nieprzewidywalnym sportem mamy do czynienia. Pomimo wszystkich tych czynników, w piłce nożnej wydają się funkcjonować pewne zasady, które poniekąd definiują jej kształt. Istnieją bowiem kluby, które musiałyby się naprawdę solidnie napracować by utracić w oczach kibiców i ekspertów status hegemona, dominatora i faworyta w starciach z innymi zespołami. Do takich firm należy bezsprzecznie zaliczyć: Real Madryt, FC Barcelonę oraz Bayern Monachium. Nas – kibiców monachijskiego giganta – oczywiście najbardziej interesuje ten ostatni klub. Zainteresowanie to nie powinno być jednak zastrzeżone tylko dla naszego pojmowania futbolu, ale powinno dotyczyć każdego, w miarę świadomego, pasjonata piłki nożnej. Wynika to z faktu, iż od kilku sezonów to właśnie Bayern jest najpewniejszym zespołem do osiągania bardzo dobrych wyników, a odbicie tej tendencji można zauważyć chociażby w notowaniach bukmacherów na nadchodzący ćwierćfinał Ligi Mistrzów przeciwko Realowi. "Die Roten" są bowiem powszechnie uważani za faworytów do awansu, pomimo stawiania czoła obrońcy tytułu oraz liderowi teoretycznie najsilniejszej ligi piłkarskiej na świecie. Bawarski gigant zapracował sobie na tę renomę bardzo rozważnymi, przemyślanymi działaniami, które postaram się Wam, moi drodzy, przybliżyć.

By przybliżyć nieco perspektywę, z której chciałbym spojrzeć na sprawę, ośmielę się przypomnieć sezon 2008/2009, kiedy to Bayern – ówczesny Mistrz Niemiec – pod wodzą Juergena Klinsmanna podejmował w ćwierćfinale Ligi Mistrzów potężną Barcelonę Pepa Guardioli. Nikt nie miał wątpliwości co do znaczenia marki, jaką już wtedy był monachijski klub, ponieważ status niezaprzeczalnego niemieckiego hegemona towarzyszył Bawarczykom od wielu lat. Coś jednak sprawiało, że nierówno grający Bayern był wówczas skazywany na pożarcie przez Katalończyków. Gdyby dzisiaj zajrzeć do materiałów, które mogłyby przybliżyć kontekst historyczny tamtego starcia, to można by wyciągnąć wnioski, iż Bawarczycy wcale nie odstawali poziomem od najsilniejszych klubów Europy. W poprzedniej fazie rozgrywek Bayern pewnie rozgromił portugalski Sporting Lizbona stosunkiem bramek 12:1 w dwumeczu, co wydawało się być wynikiem bezapelacyjnie potwierdzającym siłę drużyny Klinsmanna. Sytuacja miała się jednak gorzej w Bundeslidze, w której to Monachijczycy mieli ogromny problem z obroną tytułu, regularnie gubiąc punkty w dość kompromitujących okolicznościach, czego najlepszym przykładem może być porażka 5:1 z Wolfsburgiem, która nastąpiła bezpośrednio przed starciem z Barceloną. Przypuszczenia bukmacherów, jak – niestety – dobrze pamiętamy, potwierdziły się w 100%, bowiem Bayern został zdeklasowany przez hiszpańską drużynę, prezentując się na jej tle jak zespół co najmniej o dwie klasy gorszy. Ciężko było wówczas wyobrazić sobie sytuację, w której to role obu klubów zostaną zamienione w najbliższych latach. Jednak właśnie tak się stało.

W całej tej historii nie należy zapominać o wkładzie Louisa van Gaala, który idąc z duchem czasu i pędem futbolowego rozwoju, odważył się zmienić w Bayernie stetryczałą i nieefektywną formację 4-4-2 na 4-2-3-1, co zaowocowało dobrymi wynikami i nieoczekiwanym dojściem Bawarczyków do finału Ligi Mistrzów w sezonie 2009/2010 oraz wygraniem podwójnej korony na niemieckim podwórku w tymże czasie. Kolejny sezon był już, co prawda, znacznie gorszy, ale to właśnie Holender postawił na młodych zawodników (np. Thomasa Muellera), przesunął Bastiana Schweinsteigera do środka pola, zdynamizował grę drużyny i dał nadzieję na spełnienie ogromnych ambicji, które w sercach kibiców FCB zawsze istniały.

Wydobyty przez van Gaala węgielek, w lśniący diament przemienić miał Jupp Heynckes, który pomimo swojego wieku i doświadczenia – patrzył na futbol w bardzo nowoczesny sposób. Legendarny Niemiec dopracował szwankujące w zespole elementy, skompletował szalenie mocną kadrę, zadbał o atmosferę w drużynie, a potem… a potem działa się historia, która swego końca dobiegła na Wembley 25 maja 2013 roku. To właśnie za kadencji Juppa Bayern przemienił się w bestię, której bać zaczął się każdy w Europie, włącznie z Realem (który odpadł z Die Roten w półfinale LM w sezonie 11/12), a także wspomnianą już Barceloną, która rozbita 0:7 w półfinale Ligi Mistrzów pamiętnego sezonu 2012/2013, na zawsze utraciła status niezwyciężonej. Bayern Monachium zasiadł na tronie europejskiej i światowej piłki, na którym utrzymać go miał specjalista od sukcesu z Katalonii oraz niegdysiejszy oprawca Bawarczyków – Josep Guardiola.

Można dyskutować, czy Pep wypełnił swoją misję w Monachium, czy też nie, ale ja chciałbym spojrzeć na całą sprawę z chłodnego, obiektywnego punktu widzenia. My, kibice Bayernu, byliśmy bowiem zachłyśnięci własnym sukcesem, który odniesiony w spektakularnym stylu, poniekąd przysłonił nam trzeźwe spojrzenie na piłkarską rzeczywistość. W futbolu nic nie jest bowiem wieczne, a najlepszym przykładem tej zasady może być chociażby fakt, że po dziś dzień nikt jeszcze nie obronił tytułu zwycięzcy Ligi Mistrzów. Guardiola również nie podołał temu zadaniu w Bayernie, a także nie potrafił wygrać tego trofeum w kolejnych dwóch sezonach, czego wielu z nas od niego oczekiwało. Hiszpan zrobił jednak coś, czego na przestrzeni trzech lat (2013-2016) nie umiał osiągnąć nikt inny – zainstalował on Bayern na dobre w świadomości kibiców z całego świata, jako niezaprzeczalnego hegemona europejskiej piłki. W tamtym okresie nie znalazł się bowiem na Starym Kontynencie drugi zespół, który w każdym sezonie byłby w stanie wygrać mistrzostwo swego kraju, a także zameldować się w półfinale Ligi Mistrzów. Bayern to właśnie osiągnął. Owszem, odpadaliśmy z hiszpańskimi zespołami, z którymi radziła sobie drużyna Heynckesa, ale należy pamiętać, że Niemiec nie miał okazji mierzyć się z Realem Madryt pod wodzą Carlo Ancelottiego (który to uczynił z Los Blancos istną maszynę do wygrywania), a z kolei z Barceloną w 2015 roku mierzyliśmy się zdziesiątkowani przez urazy kluczowych piłkarzy. O starciu z Atletico w ubiegłym sezonie próżno jest wspominać, ponieważ wszyscy doskonale pamiętamy, jak blisko byliśmy wyeliminowania madryckiego zespołu. Wówczas zabrakło nam po prostu szczęścia, którego nawet Jupp Heynckes nie byłby w stanie wysypać z kieszeni na murawę Allianz Areny. Zresztą, bez względu na alternatywną historię, jaką mógł napisać Bayern pod wodzą Don Juppa, trzeba zwyczajnie uszanować to, co Guardiola zostawił po sobie w Monachium. Zostawił wypracowany status europejskiego giganta.

Na dzisiejszy stan rzeczy składa się również genialna ekonomia Bayernu Monachium - polityka zielonych strzałek, brak astronomicznych kwot na transfery oraz najwyższa jakość szkolenia i skautingu – to jedynie kilka z wielu czynników, które rozgrywają się za kurtyną, ale których efekty możemy później podziwiać na murawie. Nie chcę jednak skupiać się na tych aspektach, ponieważ w kontekście zbliżających się wydarzeń sportowych z udziałem Bawarczyków, nie to jest najważniejsze.

Skrupulatne budowanie silnego, zdyscyplinowanego i zorganizowanego zespołu na przestrzeni ostatnich lat, wydaje dzisiaj piękne owoce, których kolejnym powiernikiem jest genialny włoski trener – Carlo Ancelotti. To właśnie pod jego wodzą Bayern Monachium stanie naprzeciw Realowi Madryt, w starciu z którym – jak już ustaliliśmy – będzie faworytem. Okoliczność ta nie wynika jednak z chwilowej formy bawarskiego giganta, ale jest kolejnym rezultatem genialnego projektu, którego kopii próżno szukać gdziekolwiek indziej. Bayern Monachium to obecnie faworyt z natury, a z naturą nie należy dyskutować. Tego się trzymajmy.

Kacper Klein

Źródło: własne
KacperKlein

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...