DieRoten.pl
Reklama

Kultura pieniądza

fot. Vlad1988 / Shutterstock.com
Reklama

Kultura pieniądza
Niedawno polskie media obiegły wstrząsające statystyki. W Internecie, w radio, w telewizji nie mówiło się o niczym innym. Nie chodzi tu wcale o miażdżące statystyki strzeleckie Ronaldo z Madrytu, liczbę tatuaży Zlatana czy posiadanie piłki Bayernu. Statystyka dotyczyła Polski i trochę mi kopara opadła, przyznać muszę, kiedy ją usłyszałem. Ponad połowa Polaków przyznaje się, że nie przeczytała w poprzednim roku ani jednej książki, a 10 milionów naszych rodaków żadnej książki w domu nie posiada. No cóż, nikomu na półki nie zaglądam. Ja książkę mam. Nawet więcej niż jedną. Ba, udało mi się nawet niektóre przeczytać.
 
Autobiografia Philippa Lahma to pozycja obowiązkowa dla każdego kibica Bayernu, a „Niepokorny” to książka o Effenbergu (też zresztą autobiograficzna), więc chyba nie trzeba jej jakoś specjalnie reklamować. Lektury to ciekawe, bardzo ciekawe. Zawierają wiele nieujawnianych wcześniej faktów, a do tego są doskonałym źródłem wiedzy o funkcjonowaniu naszego ukochanego klubu. Tak się jakoś złożyło, że czytanie ich zbiegło się doskonale z fantastycznymi występami klubów wyspiarskich w Champions League. Co ma piernik do wiatraka spytacie? A tyle co szejk do Premiership, czyli bardzo dużo.
 
Wstęp dość długi i nudny, ale wątków sporo, więc inaczej się nie dało. Tak, Champions League. Ach, ta Champions League, jak tylko widzę ten napis, te gwiazdeczki, co się układają w piłkę przy akompaniamencie tej cudownej melodii to aż dostaję rumieńców, na twarzy samoistnie zarysowuje się uśmiech, a serce bije trochę mocniej. Nasza kochana Champions League, tak cudownie rozegrana w 2013 roku, w poprzednim troszkę gorzej, a w tym póki co, rozgrywana bardzo dobrze. Szkoda mi trochę niemieckich zespołów, bo choć w Bundeslidze jest mi totalnie obojętnie jak grają, o tyle w LM życzę im, bez wyjątków, jak najlepiej. A choćby, żeby właśnie wspomnianym Angolom utarli nosa i pokazali, że w piłkę się gra, a nie tylko ją „robi” jak świetny interes. Bayern w tegorocznej Lidze Mistrzów swoją dotychczasową grą zachęca do pozytywnego myślenia, kusi wynikami i rozpala nadzieje swoją formą, która (jak na moje oko) ciągle rośnie. Do czerwca już chwilunia, więc tak trzymać…
 
SMS do Europy (Treść: 7:0, Adresat: Wyślij do wszystkich)
 
Roztarciem w puch Ukraińców, a właściwie Brazylijczyków z Doniecka Bawarczycy wysłali w Europę sygnał, że są firmą liczącą się na europejskim rynku potentatów i łatwo z tego rynku nie zejdą, a co więcej, przy mizernych wynikach innych faworytów – potwierdzili tylko swoją pozycję. Od paru ładnych lat niezachwianą. Opadły mi ręce, kiedy czytałem, że sędzia znacznie ułatwił zadanie Bawarczykom swoją decyzją, że karny ustawił mecz, a czerwona kartka rozbiła Szachtar. Hmm, a czy nie jest tak, że w takich sytuacjach właśnie takie są sankcje za faul? Czy w hokeju ktoś ma pretensje, że drużyna strzela gola w przewadze, bo akurat zawodnik przeciwnika przebywa na ławce kar? Zwykle kara jest za faul, w hokeju wygląda to trochę inaczej, ale chodzi o sam fakt, że muszą zostać poniesione konsekwencje. Takie opinie są dla mnie trochę bezsensowne, podobne do tych, jakoby Szachtar to nie był mocny rywal, itp. A przepraszam, za co grali w 1/8 finału? To była demonstracja siły, jak przemarsz wojska w Dzień Zwycięstwa w Rosji, Bayern pokazał moc i cała Europa drży przed monachijskim gigantem. I tak ma być!
 
Gigant z Monachium
 
Monachijski gigant nie wziął się jednak z niczego, a już na całe szczęście nie wziął się z Dubaju, ze Stanów czy Moskwy. Podarujemy sobie lekcje historii, ale skupiając się na paru ostatnich latach widzimy jak globalne przedsiębiorstwo o nazwie Bayern Monachium rośnie w siłę. Zarządzane przez ludzi związanych z tym klubem, którzy dodatkowo mają poukładane w głowach i znają wartość pieniądza, nie wydające co pół roku setek milionów Euro, mające wytyczone jasny cel, do którego spokojnie i sukcesywnie dąży. To ogromny plus, że bramki strzelane na boisku, z wysokości trybun oklaskują ludzie, którzy sami biegali w koszulkach z tym samym znaczkiem, którym dobro tego klubu leży na sercu. Niebagatelna to różnica, czy klaszcze Kalle czy szejk z turbanem na głowie, dla którego europejski klub piłkarski w dobrej lidze to fajna zabawka, taki football manager na żywym organizmie. Tu jest właśnie leży ta drobna różnica, a jak udowodnił nasz kapitan, taka „drobna różnica” może prowadzić do wielkich rzeczy.
 
Filozofia, głupcze
 
O tym, że Phillip Lahm to kapitan doskonały przekonywać nie trzeba. O jego stosunku do Monachium, do Bayernu też nie. Wymieniać jego zasługi dla Bayernu to jak czekać w Polsce na wizytę u specjalisty – długo by to trwało. Człowiek to niezwykle mądry i mający szerokie spektrum patrzenia na futbol. Filozofia. Bardzo często w swojej książce odwołuje się do tego właśnie słowa, filozofia. Filozofia klubu, filozofia Bayernu, sposób funkcjonowania tego klubu, sposób myślenia ludzi o tym klubie, sposób myślenia ludzi w tym klubie. Wszystko musi z czegoś wynikać i do czegoś prowadzić. Mamy cel: chcemy być najpotężniejszym zespołem na świecie i dążymy do tego celu sumiennie i cierpliwie. Wzmacniamy się sportowo, budujemy świetne zaplecze, podbijamy Niemcy i sukcesywnie kolejne rynki na świecie. Stajemy się potężni. Do tego celu potrzebujemy, nie, nie, nie petrodolarów i piłkarzy za miliard funtów, ale czasu i filozofii właśnie. Wszystko wymaga czasu, musi się odbywać etapami, regularnie i spokojnie. Czyż tak nie działo się w Bayernie? Zespół od paru lat sportowo staje się coraz lepszy, mamy topowy stadion (już spłacony!), co roku podbijamy rynek azjatycki i amerykański. Spokojnie, acz bardzo skutecznie ludzie w Monachium realizują swój cel.
 
Cudze chwalicie
 
Bardzo słuszną rzecz zauważył również Lahm w kwestii samych piłkarzy. Napisał, że nie trzeba za każdym razem brać udziału w polowaniu na „grube ryby” za gruba kasę, bo tacy piłkarze nie zawsze dają zespołowi to, czego ten akurat potrzebuje. Czasem zamiast kupować kolejną gwiazdę można sięgnąć po zawodnika, który jest ambitny i za swój klub da się pokroić. Że wspomnę sezon 2009/2010 i nagłą karierę Mullera i Badstubera. Czy dziś, z ręką na sercu, może ktoś się przyznać, że nie psioczył na Van Gaala, że ten wystawia właśnie tych zawodników, którzy czasem potykali się o własne nogi? A ja się przyznam, no głupio mi teraz, ale co zrobić. Pytanie, czy ktoś teraz wyobraża sobie bez nich (szczególnie jednak bez Thomasa) Bayern byłoby obrazą dla Czytelników. Cierpliwość popłaca, zaufanie również. A mógł wtedy Van Gaal zarzucić sieci na jakiegoś kosztownego napadziora i kto wie, gdzie teraz byłby Muller.  Na szczęście tak się nie stało. Choć, czy ja wiem, czy to szczęście? Chyba to jednak kwestia filozofii…
 
Szyk, styl i elegancja
 
Podobnie jak rzecz ma się z piłkarzami, ma się również z trenerami. I tu również jest związek z filozofią. Jaki? Ogromny. Filozofia jako styl gry, rozpoznawalny, charakterystyczny, dopracowywany latami. Klub powinien być znany ze swojego stylu, a żeby tak było musi być ciągłość w pracy trenera. Czy wyobrażacie sobie, że po erze trenerów ofensywnych, którzy wykreowali Bayern dominujący, zarząd zatrudni np. Simeone? Nie wydaje mnie się. Gość jest fantastyczny, uwielbiam go oglądać, ale to rozbójnik, a jego drużyna jest (nie przez przypadek) nazywana bandą. Czy taki ktoś miałby szansę zaistnieć w Bayernie? Wyobrażacie sobie Bayern rzeźników, którzy wykłócają się z sędziami, szczypią rywali i grają nieczysto na wszystkie możliwe sposoby? No, ja też nie.
 
Ordnung muss sein
 
Rozsądek i niemiecka precyzja. I oszczędność. Bayern, jeśli już kupuje to ogląda swój zakup ze wszystkich stron. I się targuje jak nikt inny. Porównanie z możnymi z Hiszpanii czy z Anglii (teraz też z Paryża) jest w ogóle śmieszne. Tam płacą kosmiczne pieniądze za niekoniecznie odzwierciedlających je umiejętnościami piłkarzy. I płacą im krocie. Można zrobić konkurs na najbardziej chybiony transfer. Wymienię tylko z brzegu Vermaelena (jak już zadebiutuje to się spłaci), Illaramendiego (kosztował furę kasy, a jak już gra to raczej mizernie), Marquinhosa (pal licho, jak gra, on ma 18 lat, a dali za niego 30 baniek – to jakiś absurd) czy Juana Matę, który za taką kwotę musi być mistrzem w ogrzewaniu ławki w Manchesterze. Z ostatnich transakcji chyba tylko Wilfried Bony się sprawdził. Wali gola za golem… Po prostu musiałem, dobry sarkazm zawsze w cenie. Dawniej, kiedy nie było jeszcze Internetu (tak, były takie czasy), albo może Internet był, tylko ja nie miałem, relacje z okienek transferowych wyglądały podobnie, z tymże było ich mniej i oglądało się je… na telegazecie. Jeśli o ligę niemiecką chodzi to dla mnie zawsze najrzetelniejszą stronką była ta ze stacji SAT 1 (starsi kibice pamiętają). Troszkę z zazdrością zerkałem wtedy na doniesienia z Europy, które głosiły kolejne wielkie transakcje Manchesteru United, tworzenie „galacticos” w Madrycie, czy jeszcze wtedy wielkie transfery do Serie A. Bayern takich „petard” nie ogłaszał, a jeśli już to były to negocjacje trwające tygodniami. Starsi (ale nie tacy znowu starzy) kibice również pamiętają nerwowe newsy z La Coruny, które dotyczyły przyjścia do nas Roya Makaaya. Opuścił trening, został wygwizdany przez kibiców, zostanie, przyjdzie, niedomówienia co do ceny, matko! Można było zwariować. Bayern targował się strasznie i targował się zawsze, czego dowodem są ostatnie zakupy – Javi Martinez i Medhi Benatia. Przecież stać byłoby Bawarczyków na wszystkie warunki stawiane przez wszystkie kluby, prawda? Ale po co szaleć? To takie nie niemieckie! Kiedy inne kluby szastają pieniędzmi na prawo i lewo, Bayern zachowuje zimną krew. Ot, taka drobna różnica…
 
Stefan Effenberg i wszystko jasne
 
Nasz obecny kapitan jest uosobieniem wszystkich cech i cnót doskonałego sportowca. Nasz były kapitan już niekoniecznie. Kojarzycie takiego pyskatego, charyzmatycznego blondasa o typowo niemieckim wyglądzie? No jasne. Dzięki konkursowi na stronie www.bayern.munchen.pl (jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam) udało mi się, dzięki rysunkowi karykatury Stefana  zdobyć  egzemplarz jego książki. Gość był fenomenalny! Nie do kupienia, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, unikat po prostu. Pomijam wszelkie barwne historie, w pamięci zapadła mi jedna. Chodzi o tworzenie się ducha Bayernu, który wygrał w 2001 roku Puchar Europy. Stefan opisuje jakoby po porażkach w feralnym finale z Barcelony i półfinale z Realem w drużynie zaczęło dojrzewać przeświadczenie, że  w końcu zdobędą puchar. Piłkarze odczuwali ogromny głód sukcesu, zaczęli pragnąć tego trofeum i zdali sobie sprawę, że są w stanie je zdobyć. Kluczowe, jak opisuje Stefan, były słowa Franza Beckenbauera po porażce z Lyonem 0:3, w których „Kaiser” zmieszał zawodników z błotem, twierdząc, że lepiej zagrałaby drużyna oldbojów. Wtedy wyszła siła charakteru ówczesnego kapitana. Po meczu, zebrał kolegów w swoim pokoju i porozmawiał z nimi po męsku. A że „Teamgeist” w
Bayernie był wtedy na najwyższym poziomie, to maj 2001 roku na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
 
Charaktery
 
Ta sytuacja pokazuje, jaką rolę odgrywa charakter zespołu. Zespół tworzą z kolei zawodnicy, więc trzeba mieć paru „charakternych” skurczybyków. Wtedy było ich wielu, na czele ze Stefanem i Ollim. A teraz? Lahm to inny typ charakteru niż Effenberg, jego bardziej przypomina mi Schweini (nie tylko z wyglądu). Co jednak od razu mi się skojarzyło, to zebranie w pokoju Effenberga i opisywana w prasie rozmowa Pepa z zawodnikami w szatni po zeszłorocznym laniu od Madrytu. Mądrzejsi będziemy w czerwcu, ale jakoś nie wydaje mi się, aby znowu nas tak ograli. Tym bardziej, pamiętając finał z 2012 roku, kiedy drużyna była załamana, a złość potrafiła przekuć w motywację i ambicję, która doprowadziła do eksplozji w 2013. Charakter ta drużyna ma, a motywować potrafi się świetnie, szczególnie po klęskach, a za taką, z pewnością uznać należy zeszłoroczny półfinał.
 
Każda porażka jest nawozem kolejnego sukcesu
 
Ukazane obu w książkach oblicze Bayernu „od środka” uzmysłowiło mi wiele spraw, na wiele też pozwoliło spojrzeć w nieco inny sposób. Jestem dumny, mogąc być kibicem tego wybitnego klubu od tak długiego czasu. „Przegrywać czasem to normalna rzecz” – ta piosenka Budki Suflera na zawsze będzie mi się kojarzyć z porażką u siebie 0:4 w tamtym roku. Po meczu puścił mi ją mój wielki druh, w którego żyłach również od lat płynie miłość do Bayernu. I tak myślę sobie, że kurczę, ten brzydal faktycznie miał rację. To jest sport, wygrać chce każdy, nie każdy jednak może. Porażka jest wkalkulowana w sport, jest nawet niezbędna, bo czy kochalibyśmy pizzę za jej wyśmienity smak, gdybyśmy non stop byli syci? Bayernowi zabrano pizzę w bardzo okrutny sposób, a to sprawi, że będzie chciał ją odzyskać za wszelką cenę, a to może bardzo wielu zaboleć.
 
Są rzeczy, których kupić nie można…
 
Zidane wprowadził do futbolu „pętlę marsylską”, ja na koniec zastosuję „pętlę brytyjską”, żeby cały tekst ładnie scalić z początkiem, w którym wspomniałem o Premier League. Jak wiemy, jest to w ogólnym przekonaniu najciekawsza, najlepsza, najszybsza liga świata. Jeśli najlepsza liga, to i kluby też powinny być najlepsze. W tym momencie można zetrzeć ślinę z monitora, bo podejrzewam, że parsknęliście śmiechem. Bardzo źle zaczęło dziać się u twórców futbolu. Bardzo źle. Powoli z Anglii zaczyna robić się Katar (pozdrowienia dla piłkarzy ręcznych). Piłkarze stają się najemnikami, a bajki o chęci gry w tej wspaniałej lidze każdy zaczyna brać z przymrużeniem oka. Anglia jawi się jako Eldorado, gdzie nawet przeciętnym grajkom płaci się kosmiczne pieniądze, a gwiazdom już niewyobrażalne. Twory, jak ten z niebieskiej części Manchesteru, sztucznie napompowany arabskimi pieniędzmi co rok dostają lekcje pokory od klubów prawdziwie piłkarskich (jest jeszcze sprawiedliwość). Tradycji, klasy, legendy nie można kupić. Trzeba je tworzyć latami, mozolną pracą, drogę do chwały trzeba usłać dziesiątkami porażek i morzem kibicowskich łez. To nie jest na sprzedaż! To jest ta magia, która sprawia, że jak słyszę dźwięk hymnu Ligi Mistrzów to odlatuję, niezrozumiałe dla innych, dla nas, kibiców oczywiste i bezcenne. Pieniądz zaczyna przejmować kontrolę nad wszystkim, nad piłką też już dawno przejął. Ale w całym tym szaleństwie pozostaje jeszcze odrobina miejsca na szacunek, tradycję i trochę magii. Bayern jest dla mnie takim symbolem rycerza w piłkarskim świecie zdominowanym przez pieniądze. Takim innym niż bogacze z Półwyspu Iberyjskiego, szejkowie spod wieży Eiffel’a, czy z Wysp Brytyjskich. Taka drobna różnica…
 
Łukasz Kamiński

 

Źródło:
GabrielStach

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...