DieRoten.pl
Reklama

Di Maria? Po co?!

fot. C. Luszczek
Reklama

Od poprzedniego sezonu z powodu trudnej sytuacji z dwójką etatowych skrzydłowych Bayernu - duetu „Robbéry”, który zamiast na boisku, czas spędzał w gabinetach lekarskich - zaczęto mówić o transferach nowych graczy na ich pozycje. Wymieniano wiele nazwisk, jedno nawet już udało się „zaklepać” - chodzi oczywiście o Douglasa Costę. Wśród potencjalnych wzmocnień cały czas jednak wymienia się nazwisko Ángela Di Marii, świetnego gracza rodem z Argentyny, który w zeszłym roku zamienił Santiago Bernabéu na Old Trafford. Czy akurat w tym zawodniku Bayern powinien szukać szansy na rozwiązanie problemu na skrzydłach?

Temat przenosin Ángela na Allianz Arena wydaje się być ciągle aktualny - mówi o nim trener Pep Guardiola oraz rozpisuje się o tym prasa tak w Niemczech, jak i na Wyspach. Pytanie brzmi: czy naprawdę warto wydawać pieniądze na zawodnika, który za rok może powiedzieć, że jednak Monachium to nie jest spełnienie jego marzeń i postanowi odejść, np. do Paryża?

Di Maria to zawodnik wspaniały, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Kiedy jego gwiazda rozbłysła na Estádio da Luz, zajął miejsce wśród największych gwiazd, które biegają po europejskich boiskach. Transfer do Realu był tego potwierdzeniem. Był ważnym zawodnikiem w kadrze zarówno Mourinho, jak i później Ancelottiego, o czym dobitnie mieli okazję przekonać się kibice i zawodnicy Bayernu w 2014 roku, kiedy Ángel był wiodącą postacią „Los Blancos”. Doskonały - w wykonaniu jego, jak i całej Argentyny - mundial w Brazylii tylko ugruntował jego pozycję na europejskim rynku. Dość powiedzieć, że Niemcy na pewno nie narzekali, kiedy okazało się, że z powodu kontuzji - której nabawił się w spotkaniu z Belgią - Di Maria nie zagra w finale. Nie zagrał, Niemcy wygrali i wielu ekspertów właśnie w jego absencji dopatrywało się głównej przyczyny porażki, bo wcześniejsze występy Argentyńczyka były po prostu wyśmienite.

I właśnie od mundialu sytuacja zaczęła się komplikować. Real zaczął szukać nowych gwiazd, a jako że nie mógł sobie pozwolić na stratę Ronaldo ani kupionego rok wcześniej Bale’a, sytuacja Argentyńczyka zaczęła się komplikować. Zaczęto mówić o Tonim Kroosie, Jamesie Rodriguezie, a że gdzieś trzeba było ich „upchnąć” w jedenastce Realu, ktoś musiał odejść. Padło na Di Marię, który zły przez sposób, w jaki go potraktowano, odszedł za grubą kasę do Manchesteru United. Tam początki miał wyśmienite, ale z czasem jego forma zaczęła spadać i coraz częściej zasiadał na ławce, tracąc zaufanie w oczach trenera „Czerwonych Diabłów”. Teraz sytuacja jest taka, że z obozu United nikt nie mówi głośno o sprzedaży popularnego „El Fideo”, ale plotki nie biorą się znikąd. Bayern, PSG, Manchester City…

Filozofia klubów z Paryża i niebieskiej części Manchesteru ma mało wspólnego z logiką, tam obowiązuje zasada: „kupujemy, a potem będziemy się zastanawiać”. Filozofia klubu z Monachium to już coś zupełnie innego. Tu logika gra główną rolę. Więc idąc tym tropem, czy naprawdę potrzebujemy Di Marii?

Odpowiem krótko: Nie. Dlaczego? Pieniądze są ważne, wiadomo. Bayern ma ich dużo i myślę, że naprawdę stać go na zakup bardzo dobrego piłkarza za poważne pieniądze. Ale nie powinien to być akurat Di Maria. Kasa, którą żąda za niego jego obecny pracodawca, jest po prostu nieprzyzwoicie wielka i Bayern nie powinien się na takie warunki godzić. Kwota transferu to jedno, druga sprawa to jego zarobki. Jednym słowem: ogromne! Płacenie takich pieniędzy nowemu zawodnikowi, będzie się wiązało z ogromną liczbą niesnasek i niepublikowanych w prasie konfliktów. Mieliśmy tego dowód w zeszłym roku przy okazji transferu naszego rodaka z Borussii Dortmund. Wszyscy pamiętamy artykuły z początku sezonu o tym, jakoby Robben nie widział Roberta, nie chciał mu z jakiegoś - tylko sobie znanego - powodu podać piłki. Powód był prosty - ego. Robben zasłużył na miano wielkiego piłkarza w Bayernie, wygrał dla niego Puchar Europy, stał się piłkarzem kompletnym. Nagle przychodzi „Polaczek” z zaściankowego Dortmundu i ma gigantyczny kontrakt! „No co jest, ku*** grane?!” – pomyślał. Czyż nie było tak? Piłkarze mają swoje wybujałe ego, myślą, że są panami świata, patrzą głównie na siebie. Taka jest prawda. Ciężko jest więc wejść do takiej napakowanej „samcami alfa” szatni i od razu być przyjętym do stada. Robertowi zeszło na to dobrych parę miesięcy, a kiedy w końcu Holender zaczął zauważać Polaka na boisku, trąbiły o tym wszystkie polskie gazety.

W tym momencie myślę, że Lewandowski nie ma już tego problemu, bo jego świetna postawa - między innymi pod nieobecność właśnie Robbena - w kluczowych chwilach poprzedniego sezonu znacznie mu to ułatwiła. Wkupił się. Pomogła też pewnie doskonała współpraca z Müllerem - Niemcem, Bawarczykiem z krwi i kości. Kiedy drużyna zobaczyła, że tak świetnie się dogaduje z największym „zadziorem” w zespole, to przekonała się, że on ma jaja i jest coś wart. Jak to Polak.

Ale z Di Marią sytuacja może być całkiem inna. Zarówno Robben, wracający w końcu do gry, jak i ciągle leczący się jeszcze Franck mogą Di Marii po prostu nie odpuścić, nie zaakceptować. Ma przyjść grać na ich pozycję! I mogą być głosy w prasie i na konferencjach trenera Guardioli, że są drużyną, zespołem, rodziną. Mogą być. Oprócz tego, że grają w piłkę, są też facetami, samcami. Sami nie złożyli jeszcze broni, ciągle chcą być ważni. Ba! Chcą dalej być najważniejsi. I mają tak bez niczego powiedzieć: „Ángel, welcome to Munich?” Oj, nie… Dowodem na to niech będą ostatnie wywiady Holendra, który podkreśla, że już w tym momencie, z tą kadra Bayern jest silny, nie potrzebuje wzmocnień. Po co to mówi? No właśnie…

Podpisanie z Argentyńczykiem kontraktu opiewającego na bajońską sumę to nie rozwiązanie dla Monachijczyków. Tu się po prostu tak nie robi. City czy PSG? Jak najbardziej. Nie Monachium. Tu liczy się coś więcej. Poza tym, wszyscy chcą powrotu do zdrowia Robbena i Ribéry’ego. Co z nimi? Jest Costa, miałby być Di Maria, więc oni w odstawkę? W Bayernie liczy się takie słowo, jak szacunek. Może było tak, że zabrakło tej dwójki w najważniejszych meczach - może gdyby byli, bilans tego sezonu wyglądałby inaczej. Może. Nie było ich. Nie można też liczyć, że w nadchodzącym sezonie zgrają we wszystkich spotkaniach. Ale transfer Costy jest dowodem, że w Bayernie już myślą o przyszłości, żeby podobna sytuacja nie miała miejsca.

Kolejny skrzydłowy? Nie sądzę. Przez szacunek właśnie. Przez rozsądek również. Na pewno nie tak wielkie nazwisko. W Monachium mają świadomość tego, jak ważna jest atmosfera. Wyniki robią ludzie i w nich trzeba wierzyć. Franck i Arjen wrócą. Wspierani przez Douglasa Costę mogą stworzyć całkiem fajną mieszankę, bo wiedzą, że Costa przychodzi w charakterze wsparcia, a nie wyparcia ich ze składu - to zasadnicza różnica. Jesteśmy, jacy jesteśmy - jesteśmy sobą i jesteśmy najlepsi!



autor: Łukasz Kamiński

 

Źródło:
Serek

Komentarze

Trwa wczytywanie komentarzy...